NE_NI logo

Aut viam inveniam aut faciam

Z MATEUSZEM ORZECHOWSKIM ROZMAWIA MARIUSZ GODLEJEWSKI

Fot. powyżej:

Protest po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, Toruń 2020 (fot. Miłosz Grażewicz) 

*Aut viam inveniam aut faciam (łacina, “albo znajdę drogę, albo ją sobie utoruję”; słowa przypisywane Hannibalowi; miał je wypowiedział przed przekroczeniem Alp podczas wyprawy wojennej na Rzym)

Mariusz Godlejewski: Mateuszu, wygląda na to, że znalazłeś już swoją drogę – a może właśnie ją sobie torujesz? 

Mateusz Orzechowski: Klimat to główna sfera mojej działalności, mimo że początkowo angażowałem się  w równościowy aktywizm ze względu na to, że jestem gejem. Zaczynałem w moim mieście, Grudziądzu, bo  zauważyłem, że aktywizm jest tam bardzo potrzebny. Po przeprowadzce do Torunia coraz bardziej angażowałem się w aktywizm klimatyczny. Teraz to mnie zdecydowanie bardziej interesuje. Zmiany klimatu dotykają dosłownie wszystkich, bez względu na to, czy mamy poglądy prawicowe, lewicowe czy centrowe. To nie jest tak, że te zmiany będą za naście czy dziesiąt lat, one zachodzą tu i teraz. Ludzie zaczynają mnie więc kojarzyć z tematem klimatu, co mnie cieszy. Staram się być rzecznikiem młodzieży, bo to nas czeka najwięcej wyzwań związanych z klimatem. Chcę nasz głos nieść coraz dalej, by wpływać na coraz więcej osób, ale także, by młodzież zaczęła się interesować klimatem. Dużą część działalności poświęcam również na szkolenia. Jeśli będzie nas tylko kilkoro protestujących pod Ministerstwem Klimatu i Środowiska, to ludzie się tym po prostu nie zainteresują. Świadomość społeczeństwa jest bardzo ważna. 

MG: Powiedziałeś, że jesteś z Grudziądza. Przyjechałeś do Torunia, żeby uczyć się w liceum? Czy uciekłeś stamtąd? 

MO: Uczyłem się w Toruniu, jeszcze mieszkając w Grudziądzu, od pierwszej do drugiej klasy liceum, ale przez moją działalność, też tę prorównościową, ludzie w Grudziądzu zaczęli mnie rozpoznawać. Jest to stutysięczne miasto z bardzo małomiasteczkową mentalnością. Jeśli ktoś organizuje protesty albo odstaje jakkolwiek od innych, to zaczyna być o nim głośno, zwłaszcza w lokalnych mediach. Ludzie mimo wszystko czytają lokalną prasę, oglądają lokalną telewizję czy chociażby spędzają czas na rynku, gdzie ja co chwila organizuję protesty. Z jednej strony to dobrze, bo część osób zaczęła się dowiadywać więcej o osobach LGBTQ+, o tym, że są to po prostu normalni ludzie. To była dobra  zmiana, zwłaszcza że protesty, które organizowałem, były de facto pierwszymi tęczowymi, które w tym mieście się  odbyły. Niestety jednak Grudziądz to też miasto kibiców, które sobie kompletnie nie radzi z problemem pseudokibicostwa, a w zasadzie „terroryzmu”, bo nikt sobie z tego nic nie robi. Policja kompletnie nie interweniuje,  a jeśli już, to po czasie. Tak było podczas jednego z moich protestów, gdy policjanci stwierdzili, że to jest nasz problem, że jeśli chcemy walczyć o równość, to musimy liczyć się z tym, że komuś może się to nie spodobać. Myślę więc, że mimo wszystko mój wyjazd do Torunia był swego rodzaju ucieczką. Przyznam szczerze, że mieszkanie w Grudziądzu miało wpływ na mój stan psychiczny. Mimo, że to, co robiłem, robiłem z pasją, to po jednym z protestów, podczas którego pseudokibice nas zaatakowali i to dosyć agresywnie, poszarpali mnie, a policja odmówiła odnotowania zdarzenia, coś we mnie pękło i zacząłem się bać swojego miasta. Zauważyłem też, że kiedy jadę do Grudziądza i wychodzę z pociągu, to mam cały czas w dłoni gaz pieprzowy albo proszę kogoś, żeby podjechał po mnie na dworzec. Że boję się gdziekolwiek chodzić, nawet jeśli nic mi nie grozi. Zawsze z tyłu głowy miałem uczucie, że jestem de facto taką persona non grata, mimo że spędziłem w tym mieście osiemnaście lat swojego życia.  

Orzechowski
Protest Jesteśmy ludźmi, nie ideologią, Grudziądz 2020, (archiwum Mateusza Orzechowskiego)

MG: Czy z perspektywy czasu uważasz, że warto zrobić taki publiczny coming out i działać w mniejszej  miejscowości? Naraziło Cię to przecież na pewien rodzaj wykluczenia i ataki fizyczne. Zostawiłeś tam grono znajomych, bo na pewno nie wszystkie osoby, które przychodziły na twoje demonstracje i protesty, wyjechały z Grudziądza. Jak ta społeczność w mniejszym mieście funkcjonuje? Jakie perspektywy mają osoby, które zostały? Jak sobie radzą? 

MO: Nie żałuję kompletnie. Bez działalności w Grudziądzu nie byłbym tu, gdzie jestem teraz. Na pewno było to bardzo  obciążające psychicznie, natomiast ważne jest, by osoby, które czują się na siłach, mimo wszystko podnosiły głos  i mimo wszystko się aktywizowały. Na wydarzeniach, które organizowałem, było zazwyczaj kilkadziesiąt, może na nie których koło setki osób. Jestem zadowolony z tego, że udało mi się zaktywizować tych ludzi, i patrząc przez pryzmat na przykład późniejszych strajków kobiet, zauważyłem, że te młode osoby, które wcześniej przychodziły na moje protesty, zaczęły same je organizować. Myślę, że moją rolą w Grudziądzu było zaktywizować tam społeczeństwo, wnieść jakieś tematy w dyskurs publiczny, do lokalnych gazet, do telewizji regionalnej. Część osób dzięki temu zmieniła swoje poglądy. Zobaczyły, że też mogą działać. Jeśli Mateusz Orzechowski z Grudziądza, wcześniej kompletnie nieznany chłopak, może sobie wyjść na rynek z megafonem, zacząć krzyczeć i domagać się swoich praw, to na przykład taka Weronika może zorganizować protest kobiet i zacząć walczyć o swoje prawa. Nie musi jechać do Torunia, do Bydgoszczy ani żadnego innego większego miasta. Zauważam, że mimo mojego strachu, wiele osób wstawia zdjęcia z Grudziądza ze swoją drugą połówką tej samej płci albo z tęczową torbą. Widzę dużą odwagę w postawach tych osób. Nie wiem, czy w związku z tym nie spotyka ich nic złego, ale na pewno są odważne. Nie wiem też, czy to zasługa protestów, które organizowałem, aczkolwiek myślę, że w jakimś stopniu mogły się one przyczynić do tego, że mieszkanki i mieszkańcy zaczęli się bardziej oswajać chociaż by z widokiem tęczowej flagi. 

MG: W różnych sondażach młody elektorat, osoby między 18. a 29. rokiem życia, opowiadają się w mniejszym lub większym stopniu za Lewicą bądź Konfederacją. Pozostałe ugrupowania zostają daleko w tyle. Ty przeszedłeś ciekawą drogę, kształtując swoje poglądy polityczne. Chcesz o niej opowiedzieć?

MO: Tak, nie ukrywam tego, że kiedyś byłem prawicowcem. To też zresztą było w jakimś stopniu związane  z odkrywaniem samego siebie, ponieważ początki mojej działalności zaczynały się właśnie wtedy, kiedy zacząłem  odkrywać siebie. Wtedy jeszcze uważałem siebie za osobę biseksualną. Zauważyłem, że w tej bańce prawicowo- -korwinistycznej mówią mi, że mogą mnie tolerować, tylko żebym się tak bardzo nie obnosił. Bardzo wtedy nie  chciałem się obnosić, bo sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. 

MG: Ile miałeś wtedy lat? 

MO: Czternaście, albo nawet trzynaście, więc bardzo nie wiele. To były pierwsze lata, kiedy zacząłem się angażować.  Przyciągnęli mnie takimi prostymi rozwiązaniami na trudne rzeczy, o których teraz, gdy mam za sobą dłuższy okres zaangażowania, wiem, że są po prostu nierealne. Zacząłem odchodzić od tej prawicowo-korwinistycznej strony, gdy zorientowałem się, że to nie jest tak, że dziadek Korwin coś tam powiedział i trzeba to interpretować inaczej, bo on po prostu używa takich słów, tylko inni go nie rozumieją. Zacząłem rozumieć, że on mnie po prostu nienawidzi. Nienawidzi mnie jako geja, bo już wtedy zacząłem ogarniać, że nie jestem biseksualny, tylko że jestem gejem. Zacząłem zauważać, że nie pasuję tam, że ci ludzie nie mają dobrych intencji w stosunku do mnie. Gdyby się dowiedzieli, że jestem gejem, to najprawdopodobniej by się ode mnie odwrócili albo przynajmniej patrzyli na mnie krzywo. Lider partii, dla której działałem, po prostu mnie nienawidził i porównywał gejów do, za przeproszeniem, gówna. 

MG: A co cię przyciągnęło do Korwina?  

MO: Przyciągnęły mnie właśnie te proste rozwiązania na trudne problemy: wystarczy obniżyć podatki, wystarczy nie  przeszkadzać i nagle się rozwiniemy. To są kompletne bzdury! Wiadomo, że podatki są potrzebne, żeby utrzymywać ochronę zdrowia albo żeby radzić sobie ze zmianami klimatu, w które oczywiście Korwin nie wierzy, a jeśli ktoś z jego partii wierzy, to uważa, że problem da się rozwiązać liberalnymi rozwiązaniami, nie przeszkadzać korporacjom, a one nagle zaczną zauważać zysk w tym, żeby się  zajmować zmianami klimatu. Dostrzegłem w końcu nieścisłości w tym wszystkim, więc odszedłem. 

MG: Teraz Lewica. Z jednej skrajności w drugą. 

MO: Po tym, jak wyszedłem z prawicowej bańki, przez jakiś czas w ogóle nie działałem i przestałem się interesować polityką. Zacząłem prowadzić takie typowe nastoletnie życie, a na ścieżkę polityczną z powrotem skierowało moje zainteresowanie powstanie partii Biedronia. Zobaczyłem, że gej zakłada partię. WOW! Zacząłem się interesować, o co tam chodzi. Wtedy akurat moje poglądy społeczne były bardzo progresywne, ale za to na przykład poglądy gospodarcze dalej pozostawały w takiej bardziej liberalnej bańce. Miałem wtedy takie podejście do programu Biedronia, że jest trochę za bardzo na lewo. 

MG: Zaimponował Ci? 

MO: Tak, to akurat bardzo mi zaimponowało. Ogarnąłem, że będąc otwartym, taki, jaki jestem, mogę coś osiągnąć. Wcześniej myślałem, że bycie gejem będzie dużą przeszkodą i bardzo nie chciałem, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Uważałem, że popsuję sobie wtedy plany na przyszłość. Zorientowałem się, że to nieprawda, więc też zacząłem się angażować w młodzieżówkę w partii Biedronia i tutaj już w ogóle zobaczyłem siebie jeszcze bardziej na lewo od partii Korwina. Teraz jestem takim dosyć skrajnym socjaldemokratą, podchodzącym czasami pod demokratycznego socjalistę, wszystko bym regulował. 

MG: Czyli możemy się Ciebie bać za 10 lat?! 

MO: (śmiech) Nie, myślę, że już bardziej na lewo nie pójdę. Mimo wszystko bycie socjaldemokratą jest dosyć skrajne. Pasuje mi ta bańka. 

MG: Mówiliśmy o wyborach politycznych młodych osób. Czy to przypadkiem nie procesy laicyzacji i sekularyzacji wpływają na te sondaże? W wyborach lewica nie ma szczęścia i dużego poparcia, nie rządzi w Polsce. Jak myślisz, dlaczego tak jest? Czy może to efekt jakiegoś mylenia pojęć przez młode osoby? 

MO: Mam wrażenie, że młodzi ludzie mają dość tego racjonalnego centrum, w którym widzą brak jakichkolwiek konkretów i bardzo się polaryzują. Widać to po sondażach. Znaczna część jest po lewej stronie, ale też znaczna część po tej skrajnej prawej. Młodzi szukają konkretnych rozwiązań na konkretne problemy i już nie wierzą w dialog czy kompromis, patrząc choćby na tzw. „kompromis aborcyjny”. Młode społeczeństwo widzi, jak działa ten świat, zauważa wiele niesprawiedliwości. Prawa strona widzi niesprawiedliwość w podatkach, bo nie mogą sobie żyć,  jak chcą, nie mogą obrażać kogo chcą, a ta lewa strona widzi niesprawiedliwość w biedzie, patrząc chociażby na  sytuację osób w kryzysie bezdomności, ale też patrząc na te sprawy społeczne. Mając kolegę geja w klasie, widzą, że ktoś z innej klasy go terroryzuje, widzą, gdy zostaje pobity, a gdy zapytają, o co chodzi, to usłyszą, że komuś nie spodobała się tęczowa przypinka na kurtce, komuś nie spodobało się to, jak jest ubrany. Młodzi zauważają dużo  niesprawiedliwości tego świata i widzą ich rozwiązanie właśnie po tej lewej stronie, która nie daje łatwych rozwiązań, tak jak prawa. Lewica dokładnie opisuje, co trzeba zrobić, na przykład podwyższyć podatki, aby inne osoby nie miały tak ciężko. Trzeba podwyższyć podatki bogatym osobom, bo wiadomo, że to jest niesprawiedliwe, gdy 1%  najbogatszych wykorzystuje naszą planetę bardziej niż  50% tych biedniejszych osób, a przy tym żyje w luksusach,  niszcząc środowisko. Myślę, że ta niesprawiedliwość świata skłania ludzi ku lewej stronie, zwłaszcza młode osoby. 

MG: Czy lewica bardziej edukuje i uświadamia?

MO: Tak. Dużą rolę odgrywają tutaj młodzieżówki, bo partie polityczne mimo wszystko zazwyczaj są dosyć powściągliwe w woich postulatach. Patrzą przez pryzmat  polityczny, żeby zdobyć poparcie i może trochę zbliżyć się do tego centrum. Żeby być centrolewicą, a nie skrajną lewicą, bo wiadomo, bycie skrajnością się nie opłaca. Ciężko wtedy zdobyć poparcie, ale młodzieżówki mają tę zaletę, że nie walczą o poparcie. Przecież nie będą  startować w wyborach. To są stowarzyszenia albo grupy nieformalne. Często proponują bardzo radykalne rozwiązania, ale za to bardzo potrzebne. Lewicowe młodzieżówki, jak na przykład Młoda Lewica, działają świetnie.  Mają też dobre rozwiązania dotyczące wielu problemów naszego świata. To nie są tylko puste słowa. Często się zarzuca tej młodej stronie, że jest bardzo idealistyczna, ale mało realistyczna. Wystarczy wtedy spojrzeć na takie kraje,  jak Nowa Zelandia, gdzie teraz rządzi, mam nadzieję, że się nie mylę, zadeklarowana demokratyczna socjalistka, która potrafi zmieniać swój lokalny świat, potrafi opodatkować korporacje, żeby płaciły podatki na rzecz klimatu, prowadzi do wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego, żeby nikt nie żył w skrajnym ubóstwie. To, że w Polsce na te tematy wciąż trudno rozmawiać, nie znaczy,  że kiedyś, może właśnie za sprawą tych młodych osób, podobne rozwiązania nie zostaną wprowadzone w życie także u nas. 

Changemakers Camp, protest przed Ministerstwem Aktywów Państwowych, Warszawa 2020 (fot. Max Zieliński/Greenpeace) 

MG: Wracając do tematu edukacji. Właśnie skończyłeś naukę w liceum. Mówiłeś o doświadczeniach przemocy w szkole, dyskryminacji. Jak wyglądał Twój coming out wśród znajomych? Z jakimi reakcjami się spotkałeś? Po twoim doświadczeniu w Grudziądzu i działaniach aktywistycznych wystawiłeś się na widok publiczny. Czy w szkole miałeś wsparcie pedagożek_gów? Czy ktoś pomagał takim osobom jak Ty stawać się bardziej świadomymi tego, kim są? Czy jednak w szkole panuje kultura ciszy? Nie mówmy o tym, nie ma tematu.

MO: Akurat miałem to szczęście, że uczęszczałem do dosyć tolerancyjnych szkół. Podstawówkę i gimnazjum  kończyłem w tej samej szkole. Potem poszedłem do liceum, które mimo wszystko jest tolerancyjne, często nazywane jest w środowisku rówieśniczym „tęczową szkołą”, ponieważ jest tam bardzo dużo osób ze społeczności LGBTQ+. Po coming oucie w gimnazjum spotkałem się z dużym zrozumieniem ze strony mojej klasy. Nikt się ode mnie nie odwrócił, nie było tak, że na przykład chłopcy nie chcieli ze mną być w pokoju na wycieczce, bo się bali, że coś im zrobię. Jestem bardzo otwartą osobą, chodziłem na lekcje teatralne i pamiętam, jak raz szedłem z naszej klasy do angielskiego do sali, w której przygotowywaliśmy przedstawienia, nie pamiętam, kogo wtedy grałem, ale to była postać kobieca, więc szedłem, że tak to nazwę,  w dragu. Podczas przerwy szedłem przez całą szkołę w peruce, w sukience, w szpilkach. Ludzie na mnie patrzyli, ale miałem na to wywalone. Szedłem sobie na przedstawienie. 

MG: Byłeś w roli. 

MO: Właśnie, byłem w roli. Jak chcecie, to patrzcie, jak nie chcecie, to odwracajcie wzrok. Później klasa sportowa mi  wypominała, że jak tak można. Jakieś negatywne reakcje były, ale nie tak głośne, jak by mogły być, jak często są  w przypadku niektórych osób. 

MG: No właśnie. Czy uważasz w takim razie, że miałeś szczęście? Czy trafiłeś po prostu na system wsparcia, który pozwolił na taką drogę coming outu? 

MO: Myślę, że akurat pod względem stosunku rówieśników do mnie miałem dosyć uprzywilejowaną pozycję. Niewielu  z nas ma wokół siebie osoby, które od tak młodego wieku potrafią okazać zrozumienie i de facto nie komentować.  To była tylko i wyłącznie zasługa tych osób, bo moja szkoła była kompletnie nieprzygotowana na coming out.  Nauczycielki_le kompletnie nie poruszały_li tego tematu, ale skupiały_li się na tym, że np. farbuję włosy. 

MG: Czyli jednak kultura ciszy? 

MO: Tak, kultura ciszy, ale jednocześnie na przykład w te macie tego farbowania włosów usłyszałem parę razy od  nauczyciela techniki, żebym jeszcze zaczął malować paznokcie. Zaczął mi wmawiać w pewnym momencie, że i tak  będę z dziewczyną, a nie z chłopakiem, i że będę swojemu  synowi zabraniał farbować włosy. Od nauczycielki geografii usłyszałem, że w swoich naturalnych włosach to chociaż wyglądałem męsko. Widać więc taki systemowy brak przygotowania na coming out. Ale też zdarzały się śmieszne sy tuacje. Pamiętam, że akurat moja wicedyrektorka zgodziła  się na powieszenie w szkole plakatu Trójmiejskiego Marszu Równości. Wtedy zacząłem prowadzić taką małą wojenkę z doradczynią zawodową, która była wcześniej katechetką. Wyglądało to dosłownie tak, że ja wieszałem te plakaty, a później ona je zrywała. Szła na skargę do dyrektora, który odpowiadał, że jest zgoda na to. Ja się pytałem nauczy cielek_li na przerwach, kto to zrywa. Gdy dowiedziałem się, że to właśnie ta doradczyni, kolejne plakaty zacząłem sklejać tęczową tasiemką.  

MG: Czy – i jak – Twój wczesny coming out wpłynął na Twój aktywizm? Na Twoje samostanowienie, na bycie tą osobą liderską. Na początku rozmowy wspominałeś, że prowadziłeś ruch aktywistyczny w Grudziądzu i wiele rzeczy inicjowałeś po raz pierwszy. Czy myślisz, że bez tego wczesnego coming outu nie byłoby Mateusza, którego dzisiaj znamy? 

MO: Zdecydowanie. Myślę, że dalej żyłbym w strachu przed tym, czy na pewno otoczenie mnie zaakceptuje. To nie było tak, że miałem pewność, że moje_i rówieśniczki_cy mnie zaakceptują. Czytając historie osób wyrzuconych z domu  czy kompletnie wykluczonych ze społeczności uczniow skiej, bałem się. Widząc jednak ciepło, z którym się spotka łem ze strony moich przyjaciół i przyjaciółek, utwierdziłem się w tym, że jestem po prostu normalną osobą, że to, co robię, to, kim jestem, jest ok. Dzięki temu zdobyłem pewność siebie, a to jest ważne, żeby takie umiejętności liderskie nabyć. Pamiętam, że w trzeciej klasie gimnazjum zacząłem być taką bardzo, bardzo ekspresyjną osobą i w żadnym stopniu się nie ukrywałem tego, że jestem gejem. Zresztą tak jak mówiłem, zdarzyło się mi chodzić w dragu po korytarzu szkolnym, więc to było duże ułatwienie. 

MG: Jakie to uczucie być młodym, wyoutowanym gejem i chodzić po szkole w dragu? 

MO: Dosyć śmieszne mimo wszystko. Przyznam szczerze, że na początku się stresowałem przed wyjściem z klasy.  Szedłem obok mojej przyjaciółki i trzymaliśmy się za ręce. Było to ciekawe uczucie, po prostu się śmiałem z tego.  Śmiałem się z reakcji ludzi. Z tego, że patrzą na mnie. Myślę, że w większości nie mieli żadnych złych skojarzeń. 

MG: Czyli była to po prostu zabawa?  

MO: Pamiętajmy o tym, że ogólnie drag nie jest zabawą. To właśnie od drag queens zaczęły się zmiany, które doprowadziły do obecnej sytuacji. Nie byłoby Stonewall bez tych osób. To nie była taka zabawa, że o, mogę się przebrać za dziewczynę i będzie śmiesznie, bo facet się przebrał za babę, jak to jest w kabaretach. Trzeba pamiętać o tym, że robiąc takie rzeczy, nie do końca powinno się z tego śmieszkować. Mimo wszystko to kultura, która nie wyrosła na miłych, fajnych doznaniach, ale na śmierci ludzi, np. Marshy P. Johnson, która została prawdopodobnie zamordowana. Trzeba z tego czerpać, bo to jest nasza kultura, wszystkich literek LGBTQ+. Nie uważam, że to musi być jakaś zamknięta grupa, co też zresztą teraz się  podkreśla we współczesnym dragu. Warto też wspomnieć o kobiecym dragu, o drag kings. Przecież to nie musi być zamknięta kultura tylko dla cis facetów. W RuPaul’s Drag  Race też były osoby transpłciowe. Na polskiej scenie drag mamy kobiety, które są drag kings. To jest bardzo ciekawa kultura wyrosła na tragediach, ale można z niej czerpać i można też ją nieść dalej nawet do społeczności szkolnej.

MG: Wróćmy do Twojej działalności związanej ze propagowaniem wiedzy o klimacie. Gdy reprezentowałeś  Młodą Lewicę w rozmowie z Marcinem Popkiewiczem, fizykiem jądrowym, skonfrontowaliście wasze rozumie nie zmian klimatycznych. To, co dla młodych było ewenementem ostatniej zimy, czyli dużo śniegu i –20°C, dla starszego pokolenia było kiedyś normą. Jak zatem rozmawiać o klimacie i wypracowywać zrozumienie między różnymi grupami co do zmian klimatycznych, skoro jest to upolityczniony temat, który polaryzuje? Jak połączyć odbiór tego problemu przez dwie różne strony? 

MO: Z jednej strony to temat polaryzujący, a z drugiej w sondażach większość osób mówi o tym, że powinniśmy  zacząć działać, by uratować planetę. Natomiast najgorsze jest to, że gdy aktywista klimatyczny organizuje akcję  proklimatyczną, to prawa strona myśli sobie: „O, lewacy tutaj lewicową agendę propagują”. Potrzebujemy takiego  ogólnego porozumienia co do zmiany klimatu.

MG: No właśnie, ale jak to osiągnąć? 

MO: Rozmowami, ale też edukacją. Jak patrzę na tę prawą stronę, na przykład na tweet Andrzeja Dudy o tym, że patrzy przez okno i szlag go trafia, że wydajemy tyle na walkę z globalnym ociepleniem, to widać po prostu, że w tym przekonaniu, że to jest tylko temat lewej strony, zatraca się kompletnie fakty naukowe. To nie jest tak, że tylko “lewacy” będą odczuwać zmiany klimatu, prawica też w końcu zacznie je odczuwać, mimo że nam teraz nie wierzą, mimo że mylą je z pogodą. Powołujesz się na moją rozmowę z Marcinem Popkiewiczem. Klimat to nie jest to samo co pogoda, to najzwyczajniej w świecie coś znacznie bardziej złożonego niż fakt, że teraz u nas na przykład zacznie padać śnieg. Porozumienie międzypoglądowe, międzypokoleniowe najlepiej osiągnąć przez edukację. W dodatku nie zostało nam za dużo czasu, żeby wyedukować wszystkie nieprzekonane osoby, wszystkich denialistów klimatycznych. Potrzebujemy decyzji już teraz, decyzji, żeby zamykać kopalnie i żeby poprowadzić to jak najbardziej sprawiedliwie, żeby nikogo nie zostawić w tyle. Przecież z sektorem górniczym jest związana masa osób. 

MG: Sto tysięcy górników nadal pracuje w całej Polsce, a dodatkowe kilkaset tysięcy osób jest związane z tym sektorem. Jakbyś tym osobom powiedział, że trzeba zamknąć kopalnie i odejść od węgla? Jakbyś przeorganizował im życie na nowo? 

MO: Warto powiedzieć, że oni są tego świadomi. Greta Thunberg przecież była na spotkaniu z polskimi górnikami. Oni wszyscy są świadomi tego, że kopalnie będzie trzeba wyłączać. Problem leży w tym, że nikt nie mówi  tego wprost, ale mydli się im oczy tym, że będziemy ten węgiel wydobywać jeszcze przez 200 lat. Górnicy co prawda w to nie wierzą, ale co mają zrobić? Mają się teraz zwolnić z pracy i powiedzieć: „Nie będziemy wspierać czegoś, co niszczy przyszłość naszych dzieci”? No nie, bo to jest kompletnie inny rodzaj myślenia. To jest myślenie, że pracuję po to, żeby przeżyć. Pracuję po to, żeby utrzymać moją rodzinę. Oni nie mogą sobie pozwolić, nie są na tyle uprzywilejowani, żeby myśleć o klimacie i działać tak, aby wspierać klimat. To jest właśnie zadanie dla systemu. Jeśli system się nie zmieni, to oni też się nie zmienią. W dodatku ten system musi się zmienić jak najszybciej, a jednocześnie  myśleć o osobach, które na tym ucierpią. Jest dużo  rozwiązań i pomysłów, jak przeprowadzić sprawiedliwą transformację. Chociażby taki, żeby wprowadzić bezwarunkowy dochód podstawowy tylko dla osób dotkniętych transformacją. Jest też pomysł przebranżowienia, pomocy w szkoleniach, wprowadzenia wcześniejszych emerytur, bo wiadomo, że nie tylko młode osoby pracują w górnictwie. De facto większość to ludzie, którzy są już blisko emerytury, którzy mają na przykład jeszcze 10 lat pracy, ale już ciężko będzie im się przestawić na inną, skoro od 30 lat zjeżdżają do tej kopalni i wydobywają węgiel. Jest dużo pomysłów, ale to system musi je opracować. Najgorsze jest, gdy politycy pytają młodej aktywistki: „Ale co ty byś zrobiła, żeby im pomóc”, albo proszą: „Daj nam jakieś rozwiązanie, to wtedy je przemyślimy”. To nie powinno tak działać. Młoda aktywistka walczy o to, żeby mieć przyszłość, a oni każą jej proponować rozwiązania, podczas gdy to politycy są od wymyślania rozwiązań. To oni tworzą system i to oni psują  planetę, odbierając jej możliwość bezpiecznego istnienia. 

MG: To jak zmienić osoby, które tworzą ten system? Jak wpłynąć na nie teraz? 

MO: Najłatwiej chyba jest głosować za klimatem, głosować na programy i osoby, które ten klimat mają na swojej  agendzie bardzo wysoko. Trzeba też weryfikować informacje, bo każda osoba może powiedzieć, że dla niej klimat jest ważny. Przecież Andrzej Duda też mówi, że dla niego klimat jest ważny, że chce działać dla dobra klimatu.  Musimy konfrontować to z faktami naukowymi. Wtedy dowiemy się, że sprawiedliwa transformacja nie musi trwać ponad 30 lat, jak mówi nasz prezydent, tylko może nastąpić szybciej. Widać to na przykładzie wschodniej Wielkopolski, która sama się zmobilizowała. Tam jest już bardzo blisko do etapu przeprowadzenia sprawiedliwej transformacji. Jest strona społeczna włączona w transformację. Dlatego potrzebujemy odważnych polityków i polityczek, bo wiadomo, że protestami ulicznymi niestety nie wszystko da się załatwić. 

MG: Ostatnie pytanie. Na początku naszej rozmowy mówiłeś o swojej ucieczce z Grudziądza. Trudno było się tam realizować. Czy uważasz, że Polska jest krajem, w którym młoda osoba nadal może realizować swoje ambicje? Czy Ty myślisz o wyjeździe z Polski?

MO: Warto podkreślić, że w ogóle o tym nie myślę, ponieważ jestem tutaj też dla zmiany i chcę zmieniać Polskę na  lepsze. Może to być trochę naiwne momentami, bo jeśli chodzi o zmiany, to żyjemy w strasznych czasach. Nic się nie zmienia na lepsze. Znam masę osób, które chcą się wyprowadzić się z tego kraju i to zarówno przez perspektywy zarobkowe czy naukowe, jak i z powodu społeczeństwa i tej sytuacji, w której się znajdujemy. Motywują je ciągłe  ataki na społeczność LGBTQ+ albo po prostu chęć wzięcia ślubu ze swoim partnerem czy partnerką. Chcą żyć sobie  spokojnie w Hiszpanii albo we Francji. Żeby żyć w Polsce, mam wrażenie, że trzeba mieć twardy tyłek i mieć na uwadze to, że można na niego spaść wiele razy. W społeczności LGBTQ+ w Polsce jest dużo patriotek_tów, które_rzy czują się związane_ni z Polską i myślę, że czują duży żal do Polski jako kraju, że jest właśnie taka, a nie inna. Chcieli_ałyby tutaj żyć ze swoją rodziną, a te osoby u władzy, a także duża część społeczeństwa, po prostu im to uniemożliwiają. 

26 maja 2021 r. podczas posiedzenia Rady Miejskiej w Grudziądzu, na wniosek Tęczowej Wiosny, przyjęto uchwałę solidarnościową z osobami LGBTQ+. Inicjatorem przyjęcia uchwały był Jakub Trendewicz, prywatnie partner Mateusza.  

Po wywiadzie Mateusz dołaczył do redakcji „Ne_Ni”. 

Mateusz Orzechowski – aktywista i społecznik ds. klimatu i środowiska w Młodej Lewicy, członek Młodzieżowej Rady Klimatycznej przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska, asystent społeczny posłanki Joanny Scheuring-Wielgus i posłanki Anity Sowińskiej. Weganin i gej.