NE_NI logo

Mówimy w imieniu rzek

Z Cecylią Malik rozmawia Mateusz Orzechowski

Fot. powyżej „Nie wierzcie w zbiorniki”, protest przeciwko budowie sztucznego zbiornika Kąty-Myscowa, przesiedlaniu ludzi i dewastowaniu  przyrody (fot. Tomasz Kaczor) 

Kolektyw „Siostry Rzeki” założyły aktywistki z kolektywu „Matki Polki na Wyrębie”: Cecylia Malik, Anna Grajewska i Agata  Bargiel. W obydwu działają razem z nimi kobiety z całej Polski. Zaczęło się od pomysłu Cecylii, by każda z nich wybrała sobie rzekę, w którą chce się wcielić, i namalowała odpowiednią tabliczkę z imieniem – tablice wyglądały tak jak te, które można znaleźć przy drogach na polskich mostach. Następnie powstała zaangażowana kolekcja strojów kąpielowych na lato z recyklingu, zaprezentowana podczas pokazu mody na Wiśle. Happening był zabawą i próbą zwrócenia uwagi opinii publicznej na zagrożenia związane z regulowaniem rzek i stawianiem zapór. Ten performatywny protest zaangażował kobiety w sztukę aktywizmu całym ciałem. Bo jak pisze Judith Butler: „[…] ciała są centralnym punktem wielu demonstracji będących protestem przeciw prekarności. Przede wszystkim ciało pojawiające się wraz z innymi ciałami w strefie widzialności mediów posiada moc indeksykalną [fakt zależności wszelkich przekazów symbolicznych od konkretnego  kontekstu]: to ciało, te ciała potrzebują pracy, mieszkań, opieki zdrowotnej i jedzenia, a także przyszłości niebędącej tylko perspektywą życia w cieniu niespłacalnego długu; to ciało, te ciała lub ciała takie jak i te muszą się zmagać z brakiem dostępu do źródeł utrzymania, przetrzebioną infrastrukturą i potęgującą się prekarnością”*

*J. Butler, Zapiski o performatywnej teorii zgromadzeń, “Krytyka Polityczna”, Warszawa 2016, str. 8

Mateusz Orzechowski: Czy „te ciała” zmagają się z brakiem dostępu do wody czy może z „chłopami lobbystami”, jak to powiedziałaś w jednym z wywiadów? 

Cecylia Malik: Otaczanie się pięknem i przebywanie w naturze jest dla mnie jednym z podstawowych źródeł szczęścia, poczucia, że gdzieś jest jeszcze dobrze na Ziemi i pocieszenia w obliczu trudów życia, śmierci, choroby. Dla nas, mieszczan, to dość proste, wiemy, co robić w weekendy lub w wakacje, gdy chcemy wyjechać w głąb pięknego świata, którego jest coraz mniej. Myślę, że wszyscy ludzie, którzy protestują wraz ze mną, bronią właśnie ostatniego skrawka pięknego świata. To, że jest piękny, rozumiemy, to dla nas oczywiste nawet kiedy jesteśmy dziećmi – widzimy po prostu złocistą wodę, zieloną przestrzeń, las, niebo. Jednak gdy mamy trochę więcej uważności i wiedzy, trochę bardziej się pochylimy, odkrywamy, że to jest też równoległy świat – świat zwierząt, istot pozaludzkich, świat przyrody, drzew, rzek, bez których tak naprawdę nie możemy funkcjonować na naszej planecie, bez których nasze życie tutaj się skończy. Niestety zostało już niewiele terenów, na których jest miejsce dla dzikiej przyrody. Z pomocą protestów, które organizuję, chcę bronić przyrody niezbędnej nam do życia. To są nasze podstawowe  potrzeby: dostęp do krajobrazu, do przyrody, do czystej wody. Walczymy nie tylko w imieniu ludzi, ale również tych wszystkich istot, których głos sprzeciwu nie jest słyszalny.  

„Nie wierzcie w zbiorniki”, protest przeciwko budowie sztucznego zbiornika Kąty-Myscowa, przesiedlaniu ludzi i dewastowaniu przyrody. Akcja zorganizowana w ramach projektu „Obywatele dla Wody” wspólnie z Fundacją Greenmind i Towarzystwem na rzecz Ziemi przez Cecylię Malik przy twórczym udziale „Sióstr Rzek”, Beskid Niski 2021. (fot. Tomasz Kaczor) 

MO: Rozmawiamy krótko po Twoim powrocie z akcji w Myscowej – co tam się dzieje, co robiłyście? 

CM: Tak! Myscowa to mała wioska w Beskidzie Niskim, która ma zostać zalana w celu utworzenia sztucznego zbiornika. Na tę sprawę można patrzeć z wielu perspektyw. Najpierw przyjechałyśmy do tej miejscowości, żeby porozmawiać z mieszkańcami. Zorganizowałyśmy nieformalne konsultacje społeczne, powiesiłyśmy baner z napisem: „Nie dla zbiornika Kąty-Myscowa”. Podczas tego spotkania poznałyśmy trudne historie ludzi – niektórzy zostali przesiedleni do Myscowej po wojnie, z kolei pierwotni mieszkańcy zostali wygnani na Ukrainę, więc dopiero po jakimś czasie w miejscowości zaczęła funkcjonować jakaś tkanka społeczna. W Myscowej nad rzeką rozciągają się rozległe pastwiska, na których przez cały rok pasą się krowy. Większość mieszkańców żyje tam z produkcji mleka, więc pastwiska są dla nich kluczowe. Jednocześnie nie spełniono ich podstawowych potrzeb, takich jak chociażby wybudowanie mostu, w związku z czym muszą iść 20 km, żeby przejść przez rzekę, odwiezienie dzieci do szkoły to wyzwanie, a pogotowie ma utrudniony dojazd do chorych. Władze nie chcą zbudować mostu, ponieważ planują budowę zapory, więc wydanie dużej ilości pieniędzy na most pokrzyżowałoby im plany. Wolą postawić wielką zaporę, zalać miejscowość i przesiedlić jej mieszkańców. Oni z kolei dalej nie wierzą, że to w ogóle możliwe, że zostaną zmuszeni do przeprowadzki i rozpoczęcia życia na nowo gdzieś indziej. Pierwsza nasza akcja była skierowana właśnie w stronę tych ludzi. Drugą natomiast był  protest krów, które ubrałyśmy w kocyki z transparentami i stworzyłyśmy klip z udziałem zwierząt i mieszkanki  Myscowej, która mówiła: „Gospodarzymy tu z mężem od 1989 roku, nasza wioska oddaje gminie najwięcej mleka. Nie wiem dlaczego chcą zalać tę wieś, skoro jest tu pięknie, jest nam tu dobrze”. Dolinę, w której położona jest Myscowa, tworzy rzeka Wisłoka, wciąż naturalna, meandrująca, piękna rzeka, o wielkiej bioróżnorodności. Do akcji protestacyjnej  zainspirowało mnie nagranie ekspertyzy naukowców dla zbiornika Kąty-Myscowa. W tym filmie badacze różnych  dziedzin opowiedzieli, jakie zwierzęta mieszkają na tym terenie – wpadłam na pomysł stworzenia postaci strażniczki przyrody przełomu Wisłoki. To postać kobiety, która na głowie ma rybę, reprezentującą najbardziej niewidoczny dla nas podwodny świat, a w ręce trzyma totem mocy – laskę podróżnika z wizerunkiem jednego ze zwierząt tamtego regionu. Przeprowadziłam warsztaty dla „Sióstr Rzek” z robienia takich lasek, miały symbolizować bio-różnorodność. W filmie pojawiają się motyle, które żyją już tylko na Podkarpaciu, dwa gatunki orłów, rysie, traszki, grzyby, których również nie spotkamy nigdzie indziej – nie prawdopodobna liczba gatunków, która maleje w Polsce i na świecie. Zniszczenie ich będzie nas kosztować miliard złotych, jednak to nie pieniądze są najważniejsze, tylko tak wielka degradacja przyrody, której mamy tak mało. Ten teren jest częścią Magurskiego Parku Narodowego, w którym rośnie pierwotna Puszcza  Karpacka – wyjątkowo cenny ekosystem. Zrobiłyśmy więc performance: szłyśmy orszakiem strażników i strażniczek  bioróżnorodności, a przewodził nam pracownik Magurskiego Parku Narodowego Sławek Springer. Nad nami kołowały orły towarzyszące nam w trakcie wy prawy – to było coś pięknego! Zdałam sobie sprawę, jak wielką krzywdą będzie ten zbiornik dla nas, mieszczan, którzy odczuwają potrzebę kontaktu z przyrodą, ale również dla mieszkańców Myscowej i dla tamtejszej przyrody. Zaangażowałyśmy w protest innych artystów, m.in.  Mikołaja Ciszewskiego, pochodzącego z Warszawy, który w Myscowej kupił dom, łemkowską chyżę, i go odbudował. Mikołaj zawiesił obok cerkwi balon napełniony helem w powietrzu na wysokości, na której będzie znajdowało się lustro wody zbiornika. W niedzielę, gdy ludzie wychodzili z nabożeństwa, po procesji, zobaczyli wokół cerkwi te balony. Powiedziałam im: „Hej! Wiecie, że do tego poziomu będzie sięgała woda, gdy wybudują ten zbiornik?”. Nie wierzyli, nie mieściło im się w głowie, że to jest w ogóle możliwe, że zaleją ich aż do tego poziomu. Dołączyła do nas jeszcze malarka z Jasła, znana artystka Marta Jamróg, która stała się rozpoznawalna w środowisku ekologiczno-aktywistycznym na fali protestów w obronie dzików, bo maluje dzikony, czyli dziki techniką malowania ikon. Stworzyła na przykład Matkę Boską z dzikiem w sercu, a specjalnie dla Myscowej namalowała Matkę Boską Rzeczną, opiekunkę Myscowej. Postawiłyśmy tę kapliczkę obok gospodarstwa człowieka, który ma wiele krów i bardzo nie chce się wyprowadzać. Marta zostawiła tam tę kapliczkę,  podarowała mu ją. Na uroczystym odsłonięciu pojawiła się nawet sołtyska! Praktycznie jedynymi wydarzeniami w Myscowej są te kościelne, więc z pomocą takiej kapliczki porozumieliśmy się z mieszkańcami ich językiem. Ja podczas całej akcji odpowiadałam za oprawę wizualną, a za muzykę – również szalenie ważną – inne siostry rzeki. Agata  znalazła jakąś starą pieśń, kilka dziewczyn stworzyło teksty i mogłyśmy zaśpiewać – mam poczucie, że w tym momencie naprawdę udało nam się połączyć z mieszkańcami. Choć na początku trochę się nas bali, wstydzili, w momencie, gdy zaczęłyśmy śpiewać w ich imieniu, że „jest taki raj na ziemi, który uratujemy, więc bądźcie tu z nami Myscowej mieszkańcami” i że „chcemy mostu nie zapory”,  wzruszyli się i dołączyli do nas. Razem z krakowską siostrą rzeki, właścicielką restauracji, przygotowałyśmy wspólne śniadanie i ognisko. Niektóre osoby wciąż były niepewne i stały z piwkiem pod drzewami, więc podeszłyśmy do nich z naszymi totemami, dałyśmy im teksty i zaintonowałyśmy  piosenkę o Myscowej. Ostatnia zwrotka brzmiała tak: „Posłowie, ministrowie, puknijcie się po głowie i weźcie te betony, budujcie swoje domy na Marsie!”. Ci panowie śpiewali to z nami!  

„Nie wierzcie w zbiorniki”, protest przeciwko budowie sztucznego zbiornika Kąty-Myscowa, przesiedlaniu ludzi i dewastowaniu przyrody. Akcja zorganizowana w ramach projektu „Obywatele dla Wody” wspólnie z Fundacją Greenmind i Towarzystwem na rzecz Ziemi przez Cecylię Malik przy twórczym udziale „Sióstr Rzek”, Beskid Niski 2021. (fot. Tomasz Kaczor) 

MO: Opowiadając o działaniach w Myscowej, wspomniałaś o silnych kobietach. Myślę, że kobiety, a szczególnie  aktywistki, nie mają łatwo w patriarchalnym świecie, mimo trwającej ponad sto lat herstorii ruchów feministycznych, ekologicznych i równościowych. Czy w dobie wyzwań klimatycznych to właśnie ekofeminizm będzie tym ruchem, który coś zmieni?  

CM: Być może! Widzę, że akcje organizowane kobiecą ręką jakoś dotykają ludzi, przebijamy się przez ten beton. Dialog  mężczyzn z mężczyznami nie ma już takiej mocy, bo zawsze nawiązuje się jakaś rywalizacja. Tam nie ma spotkania  dwóch stron – jedni twardo myślą tak, tamci inaczej, nie ma żadnego dialogu, tylko biznes. To lobby hydrotechniczne panów, którzy robią wielkie interesy kosztem innych, jak w przypadku zapory w Siarzewie lub mniej znanego zbiornika w Beskidzie Niskim. Kilka osób zrobi tam wielki interes, wykorzystując swoje wpływy polityczne i zagrabi olbrzymi kawał wspólnego dobra. Protesty ekologiczne dotyczą właśnie tego, że kilkoro ludzi interesów zabiera to dobro wspólne innym, to całe clou problemu. Czy będzie czysta woda czy jej nie będzie, czy będzie piękny Bałtyk czy nie, czy będzie las czy hodowla drzew. Prawo jest coraz mniej respektowane, widzimy bezczynność instytucji obywatelskich w walce o Polskę. Widzimy łamanie prawa i jesteśmy bezsilni. Dlatego myślę, że kobiece działania są odskocznią i czymś nowym, co może doprowadzić do zmiany – nawet gdy przychodzimy do ludzi z piosenką i jedzeniem. To jest jakaś droga. W Myscowej wybory na sołtyskę wygrała Małgorzata Mroczka – rozwozi jedzenie biednym, sprząta kościół, jest równą babką, rozmawia ze wszystkimi. Jest jej tam ciężko, bo faceci wyżsi rangą, wójtowie, próbują ją zastraszyć – mówią, że jest tylko babą, że ma przestać się wychylać, bo oni tu mają swoje interesy. Ona jednak mimo wszystko dzięki kobiecym sposobom działania zyskuje autorytet. Większość naszych sprzymierzeńców z Myscowej to właśnie kobiety. Sołtyska nie boi się powiedzieć twardo: „Nie godzę się na zbiornik Kąty-Myscowa”. Na samym początku spotkałyśmy się właśnie z kołem gospodyń wiejskich, żeby w ogóle zacząć coś robić – one działają po babsku i my też. Wiadomo, że w takich małych miejscowościach prawicowych bycie ekologiem nie jest zbyt mile i dobrze postrzegane. A my tu przychodzimy z rybami na głowach,  ja z totemem z porożem znalezionym w lesie i ci faceci się po prostu uśmiechają. Gdy jednak zaczynasz z nimi rozmawiać, widzisz, że dużo wiedzą i ta nieagresywna forma, po kobiecemu, z jedzeniem, z uśmiechem, wspólnym spotkaniem jest jakąś szansą. Próbujemy coś osiągnąć tą drogą.  

MO: Jesteś artystką i aktywistką, ale w swoim portfolio nie rozgraniczasz tych ról. Aktywizm jest medium dla Twojej sztuki?  

CM: Tak, można tak powiedzieć. Nasze działania to w pewnym sensie teatr robiony kobiecą ręką, który zaprasza innych do tworzenia. Wymyślam performance osobiście i wprowadzam je w życie – to wszystko jest procesem artystycznym. Ekspertyza o bioróżnorodności Wisłoki, którą wysłał nam Jacek Engel, była dla mnie wzruszająca i piękna; gdy ją zobaczyłam, coś kliknęło mi w głowie – i już wiedziałam, że na naszych laskach podróżniczek umieścimy wizerunki zwierząt i stworzymy z nich totemy. Zaprosiłam dziewczyny do projektu, zamiast malować sama przez trzy miesiące, bo stwierdziłam, że wszystkie to potrafimy i możemy je przygotować wspólnie podczas warsztatów. Na tym polega moje działanie, chcę umożliwić ludziom uczestnictwo w całym procesie, wejście w rolę twórcy, nie tylko widza. Wkładam w to ogromny wysiłek, przez dwa miesiące pracowałam nieraz dzień w dzień do pierwszej w nocy, żeby się jak najlepiej przygotować. Aktywizm bardzo mnie inspiruje, ale jednak sytuacja, gdy stoję na środku rzeki, w miejscu, które jest piękne, ale zostanie zniszczone, jest wyjątkowa. Ludzie przychodzą wtedy do mnie nie tylko dla sztuki, ale również w imię  wartości. Jednak dzięki temu, że ta sztuka tam jest, te osoby czują się jak w bajce, widzą spektakl, który mógłby  zostać wyreżyserowany. Jednocześnie sami go współtworzą, bo reprezentuje ważną dla nich wartość. Aktywizm  powoduje, że nie jesteśmy w galerii sztuki, tylko na moście, a pod nami jest pani sołtyska, która została Wisłoką –  poprosiłam ją, by wzięła do ręki tabliczkę, by powiedziała:  „Jestem Wisłoka, nie zgadzam się na zbiornik Kąty Myscowa”! A ona stanęła na środku tej rzeki i powiedziała to! A gdy wyszła na brzeg, to było dla niej jak swego rodzaju  coming out, bo zaczęła mówić: „Tak! Ja się nie zgadzam na ten zbiornik, bo mam już 50 lat, mam tu pozycję, jes tem sołtyską, gdzie indziej już nie znajdę pracy, mam tu dzieci, nie zgadzam się na to, żeby oni teraz nas przesiedlali!”. Patrzyłam, z jaką siłą to mówi, ciesząc się, że udział w naszym performance tak ją otworzył. Sztuka sprawia, że ludzie jakoś głębiej przeżywają aktywizm, niezależnie od wieku i wykształcenia. Czują, że naprawdę bronią swojej  miejscowości. Aktywizm wzmacnia moją sztukę, daje taką moc, prawdę, autentyczność. Dla mnie sztuka i aktywizm są tak samo ważne, dlatego obu poświęcam tyle samo czasu, żadnego nie zaniedbuję. Te dwie dziedziny uzupełniają się w moim życiu.  

Archiwum zdjęć akcji Cecylii Malik oraz “Sióstr Rzek”

MO: Zostańmy jeszcze przy sztuce, która, jak powie działaś, jest przyczynkiem dla twojego aktywizmu,  a przynajmniej dla działań kolektywu „Siostry Rzeki”. W toruńskim Muzeum Etnograficznym zainspirowała Cię ludowa figurka przedstawiająca Wisłę i jej dopływy, siostry rzeki. Skąd jednak potrzeba udzielenia głosu i ciała rzekom?  

CM: Już dużo wcześniej robiłam różne akcje, między innymi „Warkocze Białki”, „Matki Polki na Wyrębie”, dużo tego  było. W 2017 roku wielu moich zaprzyjaźnionych ekologów założyło koalicję „Ratujmy Rzeki” – to było w czasie, gdy  wszystkie opozycyjne media pisały o wycinkach drzew, o Puszczy Białowieskiej, lasach, smogu, o „lex Szyszko”, więc  łatwo było zdobyć popularność poprzez ruch „Matki Polki na Wyrębie”, bo to było bardzo medialne. Mniej więcej  w tym samym czasie postanowiono też zmieniać rzeki w drogi transportu wodnego, politycy wyciągnęli z lamusa  projekty zapór, uruchomili proces tworzenia Siarzewa i nikt o tym nie pisał! To nie jest medialny temat, który wzbudza zainteresowanie, to trudny temat. Nie było zupełnie komu o tym pisać, w żadnych mediach. Więc po prostu pomyślałam, że chcę coś zrobić i namówiłam moje  przyjaciółki, żebyśmy weszły do zagrożonych rzek. Wiedziałyśmy, że będziemy burzyć kolejny mur. Długo myślałam, jak to zrobić, jak zaplanować piękny protest w obronie rzek. To trwało pół roku, chodziłam, myślałam, aż Gocha, moja przyjaciółka, zaprosiła mnie do programu telewizyjnego. Gadałyśmy o Wiśle i w muzeum znalazłam na wystawie figurkę, która otworzyła mi oczy. Wcześniej myślałam, że może syreny będą rozwiązaniem, bo bardzo ważne jest, żeby wszystkie akcje były dość proste, żeby każdy mógł sam się włączyć, żeby ludzie mogli je współtworzyć. Rzeźba, którą nazwałam „Siostry Rzeki” mnie wzruszyła, poruszyła i pomyślałam – jakie to proste! My możemy być rzekami, siostrami rzekami, lewymi i prawymi  dopływami Wisły, które przybędą na ratunek swojej siostrze. Ten pomysł splata się z inną, bardzo dla mnie ważną  ideą – podmiotowym traktowaniem przyrody. Jako ludzie uczyniliśmy sobie ziemię poddaną, a potem zaczęliśmy o niej mówić w okropnym, hydrotechnicznym języku: ciek, zlewnia. Obecnie brak już jakiejkolwiek duchowości w naszym myśleniu o przyrodzie. Dlatego pomyślałam, że właśnie rzeki potraktujemy podmiotowo, jak żywe istoty – spróbujemy udzielić im głosu w miarę swoich możliwości. Tak powstał pomysł, by reprezentacją każdej rzeki była kobieta z tabliczką, by przywołać prastare imiona – pierwsza wzmianka o Wiśle to „Vistula” na rzymskich  mapach. Bardzo wiele imion rzek wywodzi się z czasów pogańskich i mówi o różnych rzeczach: kulturze, historii, geografii.

Wisła i jej dopływy

Imiona rzek są bardzo łączące, są zupełnie poza  podziałem lewica – prawica. Gdy wyciągamy tabliczki  z imionami rzek, wszyscy się uśmiechają, bo myślą, że tam byli na kajakach albo z babcią, te imiona są po prostu  wspólne, jednoczące. No i tak się narodziły „Siostry Rzeki”, chciałyśmy spersonifikować rzeki i przyrodę. Pierwsze postacie powstały właśnie w proteście przeciwko zaporze w Siarzewie, najważniejszemu zagrożeniu dla naszej głównej rzeki, która jeszcze nam się jakoś uchowała, a my chcemy ją zniszczyć.

MO: Dlaczego jest tak ważne, żeby zapora w Siarzewie nie powstała?  

CM: Wszystko co mówi się o tej zaporze: że zapobiegnie skutkom suszy, że zadziała przeciwpowodziowo, że ma  powstać, żeby zapora we Włocławku się nie zawaliła – to są kłamstwa! Zapora spowoduje ogrom strat przyrodniczych,  zniszczy dużą część dolnej Wisły. Nasz ostatni wyjazd do Myscowej w czerwcu 2021 odbyłyśmy w ramach projektu  „Obywatele dla Wody”, do udziału w którym zaprosiła nas Fundacja Greenmind. Przede wszystkim chciałyśmy opowiedzieć o tym, że zbiorniki, tamy i zapory nie przeciwdziałają suszom i powodziom. To najtrudniej ludziom  zrozumieć, bo myślą, że zapory powstają po to, żeby ich chronić. Jednakże zjawiska takie jak susze i powodzie będą  nas spotykać coraz częściej, również przez zmiany klimatu, które sprawiają, że deszcze są ulewne, nie nadążają wsiąkać w ziemię, tylko natychmiast spływają do rzek. Jest bardzo mało podmokłych terenów, bagien i starych lasów, które magazynują nadmiar wody. Politycy przekonują sejm i społeczeństwo, że ratunkiem na susze i powodzie jest wielka retencja, czyli wybudowanie ogromnych zbiorników magazynujących wodę, które zarazem będą gromadzić nadmiarowe opady. A to jest nieprawda, po pierwsze dlatego, że zalewaniu przeciwdziałają suche zbiorniki, podczas gdy te pełne mogą przyjąć niewiele wody. Po drugie, susza – podobno Kujawy wyschną, jeżeli nie będzie zapory w Siarzewie, ale nikt nie planuje, żeby wozy rozwoziły wodę beczkami po terenie województwa! Nikt nie planuje też budować kanałów, które będą rozprowadzały tam wodę. Poniżej stopnia wodnego we Włocławku poziom wody w Wiśle bardzo się obniżył, a rządzący kłamią, że o tym nie wiedzą. Płynęłyśmy rzeką, widziałyśmy to, wody brakuje, a poniżej stopnia bardzo szybko postępuje erozja dna Wisły, powstają ubytki nawet na kilkanaście metrów, i zwolennicy zapory w Siarzewie też o tym mówią! Alarmują, że budowa tamy jest konieczna, „bo tam jest straszna erozja dna!”. Hydrotechnicy mówią, że „musimy postawić kilka zapór, aż do Bałtyku, bo w przeciwnym razie cała północna Polska wyschnie!”. I chcą zbudować osiem zapór. A można było po prostu nie budować tej pierwszej. Gdy postawimy kolejną, erozja po prostu zacznie się w innym miejscu, przesuniemy tylko ten problem. Kolejnym ważnym wątkiem w proteście przeciwko zaporze w Siarzewie jest ten, że w XXI wieku w Polsce zaczęliśmy rozmawiać o wyburzeniu stopnia wodnego  we Włocławku, o jego rozmontowaniu. Obok, za granicą, skuwa się mnóstwo tych zapór, więc dyskusja o tym cichutko i subtelnie rozpoczęła się i w Polsce. W momencie kiedy wybudujemy zaporę w Siarzewie cofniemy się o kilkadziesiąt lat, nie uwolnimy rzeki, uniemożliwimy jej  renaturalizację. W Myscowej, na Podkarpaciu, ludzie mówią: „Macie ryby na głowie? Teraz w rzece nie ma już  ryb!”. Kiedyś były, ale teraz jest zapora we Włocławku. Mnóstwo ludzi na północy żyło z rybołówstwa, a zapory de facto likwidują ryby rzeczne, mimo że są przepławki i jakiś 1% ryb przepływa przez nie, w dodatku w zbiornikach pojawiają się obce gatunki drapieżne, naturalnie występujące w jeziorach, zaburza się i niszczy system  rzeczny. Naturalne rzeki po prostu inaczej działają – płyną wolno, są samowystarczalne, same się oczyszczają dzięki swoim właściwościom, produkują czystą wodę i są schronieniem dla masy stworzeń. Dla ludzi, którzy zajmują się  tym tematem, jest bardzo ważne, żeby zapora w Siarzewie nie powstała.  

MO: Tylko jak przebijać się z takimi informacjami do mainstreamu – media niechętnie podejmują ten temat? 

CM: Staramy się zwrócić uwagę mediów, po akcjach i happeningach powstają artykuły. Wiesz, ja jestem artystką i mam ograniczone pole działania, ale myślę, że film „Siostry Rzeki” będzie również pełnił taką rolę edukacyjną. Słyszę, że fragmenty tego filmu są często cytowane, powoli trafia on do ludzi! Dużo osób na pokazie w Krakowie, kompletnych laików, obejrzało go i stwierdziło: „No to po co budują tę cholerną zaporę!”. Gdyby nie „Siostry Rzeki”, problem zupełnie by ich nie zainteresował. Film przedstawia dość uniwersalną opowieść matki z dziećmi o rzece, ale wystąpiła w nim również adwokatka, Karolina Kuszlewicz, która w merytoryczny sposób tłumaczy, że istotą rzeki jest wolność. Dostałam stypendium, dzięki któremu powstał ten film. Mam poczucie, że rzetelnie przedstawia sprawę Siarzewa, pokazuje, dlaczego ta zapora jest bezsensowna i walczy z kłamstwami, jakoby zapora we Włocławku groziła zawaleniem, w związku z czym konieczna jest budowa nowej tamy. To nieprawda. Zapora we Włocławku została niedawno wyremontowana i według dostępnych publicznie raportów nic jej nie grozi.  Poprzedni dyrektor RDOŚ nie wydał zgody na budowę tamy w Siarzewie, ponieważ jest ona niezgodna z ramową dyrektywą wodną i siedliskową, zniszczy obszary Natura 2000 i zada silny cios przyrodzie. Nasze prawo przewiduje, że strata dla przyrody może być usprawiedliwiona tylko wyjątkową koniecznością społeczną, zagrożeniem dla ludzi – tylko w tym przypadku go nie ma,  ponieważ zapora we Włocławku nie grozi zawaleniem.  Politycy mimo to utrzymują, że tak się stanie, w związku z czym stwarza niebezpieczeństwo, co jest nieprawdą, bo została parę lat temu za duże pieniądze wyremontowana, o czym dziennikarze i inni ludzie nawet nie wiedzą.  Właśnie o tym powiedzieliśmy w filmie, walcząc z wieloma podobnymi mitami. Z jego pomocą można łatwo ludzi zaciekawić tematem. Coraz więcej osób chce dołączać do nas, by zostać siostrami rzekami lub braćmi potokami!  

MO: Powiedz jeszcze, proszę, jak wyglądał backstage filmu „Siostry Rzeki”? Jak i dlaczego powstawał? Gdzie można go obejrzeć?  

CM: Film miał premierę na Krakowskim Festiwalu Filmowym, a dwa dni później został opublikowany przez Green Film Festival na ich kanale VOD. Film „Siostry Rzeki” jest tłumaczony także na język angielski, więc ma szansę trafić do naprawdę szerokiego grona odbiorców. Green Film Festival będzie również jeździł po Polsce z tym filmem. Jeśli chodzi o to, dlaczego powstał, to gdy jeździłam z siostrami rzekami po naszym kraju, od razu wiedziałam, że warto tę piękną podróż uwiecznić, bardzo chciałam ją udokumentować. Dlatego starałam się, żeby zawsze na protestach był obecny jakiś dobry operator, bo już od początku chciałam, żeby z tego powstał film. A następnie, gdy dostałyśmy grant na spływ całą Wisłą, stwierdziłam, że jest to przygoda na świetny film! Nie miałam jednak pieniędzy, żeby zebrać ekipę filmową, więc kolega poradził mi, żebym kupiła sobie kamery GoPro, w trakcie spływu przyjeżdżali moi znajomi i też trochę filmowali. Nagrania z telefonów to chaos, każde ujęcie w innym formacie. Wnioskowałam o różne granty, bo marzyło mi się, żeby ten film powstał, żeby to skleić wszystko w jedną spójną opowieść. Udało mi się zdobyć Stypendium Twórcze Miasta Krakowa dla artystów i pomyślałam sobie: „Wow! Mam na dobry montaż, bez którego nie da się skleić dobrej opowieści”. W sierpniu odezwałam się do mojego kolegi-filmowca, Rafała Małeckiego, z którym robiłam już jeden film o osobach w kryzysie bezdomności w Krakowie, które się pobrały i zamieszkały w szopie obok mojego domu, z którymi się zaprzyjaźniłam. Pojechałam do Rafała i powiedziałam: „Albo ty albo nikt! Wchodzisz w to?”. Miał świadomość, że montaż zajmie kilka miesięcy ciężkiej pracy. Potem dowiedziałam się, że mój znajomy ma nagranie z masakry ryb we Włocławku, to była bardzo mało znana sprawa – szerszym echem odbiło się, że dyrekcja zapory dla  spławienia jednej prywatnej barki z Płocka, spiętrzyła wodę, puściła wielką falę i zmyła wszystkie gniazda w maju na terenach naturowych. Dla jednej barki jakiegoś wpływowego faceta z Płocka zmyto lęgi chronionych ptaków –  to było głośne w mediach, obecnie trwa proces w tej sprawie. A kilka miesięcy temu, żeby wyremontować jeden schodek na zaporze, zakręcano przez miesiąc codziennie wodę i zamordowano w męczarniach pięć milionów ryb, które kłębiły się w błocie, bo po prostu nie płynęła woda. Przez kilka miesięcy męczyłam znajome go, żeby wysłał mi to nagranie, żeby pokazać ludziom, jak mogą działać zapory. Nakręciliśmy rozmowę z Karoliną Kuszlewicz zajmującą się ochroną prawną zwierząt, między innymi ryb. W jednej z ostatnich scen powiedziała coś, co jest według mnie puentą filmu: że ona chciałaby być adwokatką rzeki i powiedzieć wprost na sali sądowej: „Jestem adwokatką Wisły”. To jedno zdanie przeniosło film na zupełnie inny, filozoficzny poziom. Dostałam również od Piotra Bednarka mapę do wykorzystania w filmie, która przedstawia, jak zapora we Włocławku, odcinając dorzecza  Wisły, odcięła właściwie 90% zlewni Wisły do morza. Wiele osób wspomogło mnie materiałami, żeby stworzyć ten film, który jest również głosem w debacie nad stanem polskich rzek. Innym ważnym elementem filmu „Siostry Rzeki” jest muzyka, przekazana przez ludzi rzek, na przykład piękne nagrania terenowe od Michała Zygmunta, który mieszka nad Odrą, prowadzi stronę Odra Sound Design i jest ta kim człowiekiem-Odrą. To właśnie jego muzyka otwiera film. Następne utwory są od zespołu Sutari z płyty „Siostry Rzeki”. Dziewczyny z zespołu napisały do mnie rok wcześniej z pytaniem, czy mogą nową płytę nazwać  „Siostry Rzeki”. Zdziwiłam się, trochę się nad tym zastanawiałam, ale stwierdziłam, że niech im będzie! Zgodziłam się, ale powiedziałam, że jest jeden warunek: też mają zostać siostrami rzekami, sfotografować się z tabliczkami i dołączyć do nas. Namalowałam dla nich tabliczki, a one przyjechały do nas na Wodną Masę Krytyczną do Krakowa, zagrały dla nas za darmo, zrobiły przedpremierowy koncert u nas w pracowni, a następnie zapytałam, czy mogę użyć w filmie ich muzyki – dały mi ją kompletnie za darmo. I ta muzyka zespołu Sutari jest po prostu jednością z „Siostrami Rzekami”, to jest taka totalna energia pierwotnego ekofeminizmu, ma wielką moc. Oddaje idealnie to, czym  jesteśmy jako kolektyw. Naprawdę warto, oglądając film, wytrzymać napisy końcowe, bo zdradzają one taką architekturę moich działań aktywistycznych i filmowych, znalazły się tam nazwiska osób, które przemawiały na  protestach, płynęły rzeką, uczestniczyły, podziękowania dla około trzydziestu osób, bez których ten film by nie powstał. To pokazuje, jak z małych pieniędzy mogą powstać tak duże rzeczy. Dzięki filmowi udało mi się jako artystce zrobić coś, czego nie udało mi się zrobić w trakcie happeningów, to jest bardzo ważne. Gdy wymyśliłam kolektyw „Siostry Rzeki”, marzyłam, żeby to rzeki przychodziły na te protesty i wołały inne swoje siostry. Ale na happeningach nie każdy wiedział, że o to chodzi, po prostu widzieli babki z tabliczkami z nazwami rzek. Na filmie to staje się czytelne, dlatego że jeździliśmy z mężem Piotrkiem po całej Polsce i to pokazywaliśmy. Pokazaliśmy po kolei różne polskie rzeki, ujęcia z dronów, aktywistki stojące w rzekach i mówiące w ich imieniu. Te kobiety na filmie naprawdę stają się rzekami. Moim marzeniem było pokazać, że to rzeki przychodzą na protesty i niech Wody Polskie (Państwowe Gospodarstwo Wodne – przyp. red.) i ci decydenci drżą! Ministrowie i premierzy kłamią o zaporach,  a następnie staje Wisła i mówi: „Jestem Wisła, nie zgadzam się na zaporę w Siarzewie”, a za chwilę: „Jestem Rządza, kocham bobry, nie zgadzam się na pogłębianie rzek”, „Jestem Czarna Woda, nie wycinajcie lasów w górach, tu wypływają nasze źródła”. Na filmie naprawdę przemówiły rzeki – pokazaliśmy ten cały koncept, jak to zostało wymyślone.  

MO: Twórczynie kolektywu „Siostry Rzeki” znalazły się w 2020 roku na liście 100 najbardziej wpływowych kobiet w naszym kraju – jest to wyróżnienie, ale także odpowiedzialność, bo swoimi protestami i happeningami budujecie przestrzeń do rozmowy. Czy były spotkania, które zapamiętałaś jako szczególnie trudne dla Ciebie albo wyjątkowe? 

CM: Najważniejsza w „Siostrach Rzekach” jest wspólnota – to paczka kobiet, które działają razem już 3 lata. Dzięki  temu jesteśmy wpływowymi kobietami i mamy na przykład wpływ na wydarzenia w Myscowej. Siostrą rzeką czuje  się teraz Kasia Pilitowska, która ma dwie restauracje w Krakowie i która wypowiada się w kobiecych, ekskluzywnych magazynach, po czym jedzie do Myscowej, inwestuje w akcję i robi śniadanie dla wszystkich mieszkańców, bo czuje się częścią tego. Ewa Sufin-Jacquemart, dyplomatka z Partii Zielonych, stara się również na tym poziomie europejskim dawać głos polskim rzekom, ona również jest siostrą rzeką. Nasz „klub” zrzesza przeróżne osoby, które robią świetne rzeczy, dzielą się swoimi talentami i tworzą coś pięknego! Zaprzyjaźnione_ieni dziennikarki_rze poruszają temat rzek i nagłaśniają go. Pomyślałyśmy, że zrobimy im tabliczki i uhonorujemy te osoby przed premierą filmu, za to, że pomagają nam w walce. Wtedy „Gazeta Wyborcza” napisała nie o filmie, tylko o tym, że „Siostry Rzeki” uhonorowały ich dziennikarzy, więc wykreowałyśmy pewną modę na bycie u nas, robi się z tego taka wspólna sprawa i każdy daje  coś od siebie. Zauważam też, że w Wodach Polskich powoli zaczynają się bać naszych działań! 

  

Cecylia Malik – aktywistka, malarka, artystka wizualna. Założycielka kolektywu “Siostry rzeki”  i absolwentka  Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Inicjatorka akcji społeczno-artystycznych takich jak m.in. Matki Polki na wyrębie przeciwko lex Szyszko i Warkocze Białki w obronie rzeki Białki przed regulacją. Kobieta, feministka.