NE_NI logo

Przemilczana kategoria

Z Piotrem Chruścielskim i Katarzyną Krawczyk rozmawia Mariusz Godlejewski

Polska, 5 września 2018 roku, w Muzeum Stutthof zostaje otwarta wystawa Przemilczana kategoria. Więźniowie z różowym trójkątem w KL Stutthof. Pierwsza w Polsce wystawa poświęcona więźniom obozów koncentracyjnych oznaczanych Rosa Winkel1, którzy dopuścili się przestępstwa z paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego2, penalizującego stosunki seksualne między mężczyznami. Z Bartkiem jedziemy do Sztutowa, ale wystawa jest przedwcześnie zamknięta ze względu na remont sal wystawowych. Wystawa jednak wróciła i była pokazywana w drugiej odsłonie od 11 marca do 28 sierpnia 2019 r. Otrzymujemy kontakt do Piotra Chruścielskiego, autora wystawy, badacza z Działu Naukowego Muzeum. Publikowana rozmowa odbyła się 23 lipca 2021 roku. Minęły prawie trzy lata od próby zobaczenia wystawy, bardzo trudne lata dla społeczności osób LGBTQ+ w Polsce. Obecny poziom dialogu społecznego nad prawami mniejszości seksualnych w kraju może być efektem zaniedbania pracy nad wyciąganiem wniosków z historii ofiar nazistowskiej maszyny terroru. Wszystkich ofiar, również tych, do tej pory przemilczanych. Lekcję tę zaczynamy odrabiać teraz dzięki takim osobom jak Piotr Chruścielski i Joanna Ostrowska. Do Sztutowa jedzie ze mną Bartek, Agnieszka i Maciej. Naszym celem jest rozmowa o różowych trójkątach, o tym co nam pozostało z pamięci ofiar i dokumentacji obozowej. Świadków naocznych już prawie nie ma, więc pozostaje nam edukować się na materiałach zgromadzonych w miejscach pamięci jak Muzeum Stutthof. W rozmowie bierze udział również Rzeczniczka Muzeum, Katarzyna Krawczyk. Zaczynamy od jednej z najbardziej kompletnych teczek z aktami i dokumentacją, teczki Fritza Pehwego. 

1Polski Różowy Trójkąt

2Stosunki seksualne między mężczyznami definiowano, jako „przeciwny naturze nierząd, do którego dochodzi pomiędzy osobami płci męskiej albo między człowiekiem i zwierzęciem”. Osoba skazana mogła zostać pozbawiona praw obywatelskich i wolności nawet do 5 lat. Paragraf 175 obowiązywał w niezmienionej wersji w NRD do 1967 r., a w RFN do 1969 r. W 1969 r. w RFN złagodzono nazistowską wersję paragrafu, zaś ostatecznie usunięto go dopiero w latach 90

Widok na baraki dawnego obozu koncentracyjnego, obecnie Muzeum Stuthoff, Sztutowo 2021 (archiwum Fundacji Ne_Ni)

Mariusz Godlejewski: Co możemy z tej teczki wyczytać? 

Piotr Chruścielski: Dokumenty dotyczące Fritza, faktycznie zawierają solidną ilość danych. Weźmy jedną z fotografii, wykonaną przez policję w Tylży [dawne Prusy Wschodnie, obecnie Obwód Kaliningradzki]3 tuż przed objęciem go tak zwanym aresztem prewencyjnym i osadzeniem go w KL4 Stutthof. Areszt taki stosowany był w przypadku kryminalistów, więźniów „aspołecznych” oraz więźniów „homoseksualnych”. Po odsiedzeniu wyroku, który zapadał na mocy paragrafu 175, skazany kierowany był przez właściwą miejscu zamieszkania lub pobytu więźnia jednostkę policyjną do najbliższego obozu koncentracyjnego. Dla Prus Wschodnich był to obóz Stutthof, który koncentracyjnym stał się dopiero w 1942 r.

3Przyp. red.

4Skrót oznaczający obóz koncentracyjny (od niem. Konzentrationslager).

MG: Czy w dokumentach Fritza wskazano paragraf 175?

PCh: Tak. Wniosek o areszt wypełniała właściwa jednostka policyjna, która następnie przesyłała go do Berlina, do władz centralnych, gdzie podejmowano decyzję o objęciu danej osoby aresztem prewencyjnym. Wniosek był zazwyczaj rozpatrywany pozytywnie, co wiązało się z kolei z osadzeniem więźnia w obozie koncentracyjnym. Nierzadko, więzień trafiał do obozu jeszcze przed zapadnięciem wyroku. Tutaj, w uzasadnieniu postanowienia, mowa jest o rodzaju przestępstwa, jakiego dopuścił się Fritz; wskazano m.in. „czyny nierządne” z mężczyznami powyżej 21 roku życia. Obowiązujące wówczas prawo uzależniało wymiar kary od wieku oskarżonego która była niższa, jeśli czynności seksualnych dopuściły się osoby w wieku pełnoletnim, czyli mające ukończone 21 lat. Wystarczyło jednak, żeby jeden z mężczyzn był w chwili popełnienia przestępstwa małoletni i czyn taki spełniał warunki przestępstwa kwalifikowanego, wiążącego się z dużo surowszym wyrokiem. Fritz otrzymał dłuższą karę, ponieważ wśród tych, których, jak to się wówczas mówiło, seksualnie wykorzystał, były również osoby poniżej 21 roku życia.

Nakaz objęcia Fritza Pehwego aresztem prewencyjnym, Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie, sygn. AMS, I-III-11783.

MG: Ile miał lat w chwili popełnienia przestępstwa? 

PCh: Urodził się w 1906 roku. Przed wojną pełnił jedną z niższych rangą funkcji w obrębie partii, należał do lokalnych struktur NSDAP5. „Czynów nierządnych” dopuścił się, gdy miał 32 lata. Mówimy tutaj o zarzutach, które udowodniono mu w 1938 r. 

5Skrót od Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (od niem. Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei).

MG: Czy w sprawie Fritza znalazły się zeznania świadków? Z historii Teofila Kosińskiego zapisanej w książce Cholernie mocna miłość wiemy, że osoby podpisujące zeznania mogły nie uświadamiać sobie, co podpisują. Jak było w tym przypadku?

PCh: Jeśli porównamy zapisy protokołu przesłuchania z treścią uzasadnienia, z „kryminalnym życiorysem” i z podpisami pod wyrokami, uwagę zwraca zgodność informacji. Wynika to ze stosowanego schematu postępowania: jednostka policyjna, która wnioskowała w Urzędzie Policji Kryminalnej Rzeszy w Berlinie o objęcie danego więźnia aresztem, zamiast całego pakietu dokumentów, otrzymywała jedynie odpisy wyroków. Funkcjonariusz policji zapoznawał się z odpisem i na jego podstawie sporządzał kolejny dokument. Główna treść protokołu była więc skrótem tego, co wyczytano z wcześniejszych dokumentów. Dodatkowe informacje pozyskiwano od więźnia w trakcie przesłuchania. To, co funkcjonariusz policji wpisał w protokole, było raz jeszcze przepisywane i na końcu trafiało tutaj, ale też w skondensowanej formie. Niestety nie wszystkie zachowane akta są tak obszerne jak teczka Fritza. Jak wiadomo, w trakcie ewakuacji obozu, lub krótko przed ewakuacją, dokumenty były niszczone. W przypadku niektórych więźniów pozostały pojedyncze lub fragmentaryczne archiwalia. Zawsze jest to jednak dla nas punkt wyjścia do dalszych badań. Z takich odpisów wyroków można bardzo dokładnie prześledzić cały proces.

MG: Naziści byli znani ze swojego umiłowania do skrupulatności i rzetelności w sporządzaniu dokumentów. 

PCh: Tak jak powiedziałem, na podstawie tych dokumentów można spróbować odtworzyć cały proces. Musimy pamiętać o tym, że w przypadku więźniów z Prus Wschodnich, których akta przepadły, to jedyna możliwość, aby dowiedzieć się czegokolwiek na temat ścieżki prawnej przez którą przeszli. W związku z tym dla naukowców zainteresowanych Prusami Wschodnimi, zbiory Muzeum Stutthof mogą okazać się wyjątkowo cenne. Dokumentacja dotycząca Fritza jest dość obszerna w porównaniu z tym, co zostało po innych osadzonych. Obejmuje m.in. zdjęcia sygnalityczne, na których widoczny jest jego podpis, czy wyciąg z rejestru karnego.

Zdjęcie sygnalityczne (b), Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie, sygn. AMS, I-III-11783
Zdjęcie sygnalityczne (b), Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie, sygn. AMS, I-III-11783
Wyciąg z rejestru karnego, Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie, sygn. AMS, I-III-11783

MG: Sam obóz funkcjonował prawie do końca wojny. A co się stało z przechowywaną tam dokumentacją?

PCh: W nocy z 8 na 9 maja 1945 r., obóz został wyzwolony przez Armię Radziecką. Pierwsza ewakuacja drogą lądową odbyła się w styczniu 1945 r. Ewakuacja drogą morską miała miejsce pod koniec kwietnia. Pomijam oczywiście ewakuację podobozów, mówimy o obozie głównym. Przed ewakuacją przystąpiono do niszczenia dowodów. Części dokumentów pozbyto się w samym obozie. Niektóre dokumenty przejęli Rosjanie. Później trafiły one do Polskiego Czerwonego Krzyża, skąd sukcesywnie, od 1962 r., kiedy to powstało Muzeum Stutthof, przekazywano je do naszej Instytucji. Wśród zgromadzonych materiałów możemy znaleźć tzw. kryminalne życiorysy, zawierające kilka podstawowych informacji na temat edukacji więźnia, stosunków rodzinnych, które były istotne, szczególnie w przypadku więźniów ”aspołecznych”. Odnotowywano wszelkie choroby i pełnione funkcje, do tego załączano krótkie opisy wyroków wraz z uzasadnieniem. Tego typu dokumenty pojawiają się we wszystkich zachowanych teczkach osobowych więźniów innych kategorii: więźniów politycznych, kryminalnych, świadków Jehowy.

Krimineller Lebenslauf (kryminalny życiorys). Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie, sygn, AMS, I-III-11783

MG: Czemu służyło gromadzenie jak największej ilości danych? Czego możemy się z nich dowiedzieć?

PCh: Niektóre dokumenty są ubogie w dane i nie pozwalają odtworzyć życiorysów więźniów. Ale są też takie, które wskazują na przykład na przynależność partyjną, albo stosunek do służby wojskowej. W przypadku Fritza dysponujemy księgą ewidencyjną, gdzie znajduje się jego numer obozowy, informacje o wykonywanym zawodzie, dacie i miejscu urodzenia, zamieszkania, kategorii oraz jednostce kierującej do obozu. Kolejne rubryki mówią o zwolnieniu z obozu albo śmierci. Zwolnienie nie zawsze oznaczało powrót do domu. Słowo entlassen, czyli „zwolniony”, można czasem odczytywać, jako zaciąg do Wehrmachtu. Tak bywało w przypadku więźniów politycznych ale także niektórych więźniów homoseksualnych. Owszem, dochodziło do formalnego zwolnienia, ale równolegle ze skierowaniem do armii. Z zachowanych dokumentów wiemy, że kiedy w 1937 r. Fritz stanął przed komisją wojskową, uznano go za zdatnego do służby, ale już rok później został z niej wykluczony, ze względu na wyrok skazujący na mocy paragrafu 175a. Zgodnie z ustawą o obronności z 1935 r. w armii nie mogły służyć osoby skazane na ciężkie więzienie (a taką karę otrzymał Fritz). W tamtym czasie, w armii nie mogły się również znaleźć osoby, którym odebrano prawa obywatelskie, uznając je za „niegodne do noszenia broni”. “Nie był godny noszenia broni”.

MG: Prawa obywatelskie odbierano nie tylko skazanym z paragrafu 175. Komu jeszcze groziło ich pozbawienie?

PCh: Prawa obywatelskie można było również odebrać więźniom politycznym i świadkom Jehowy. Szczegóły w tej kwestii regulował kodeks karny. Fritz, o ile dobrze pamiętam, stracił je aż na 5 lat. W wyniku utraty praw obywatelskich nie mógł brać udziału w wyborach ani piastować żadnych publicznych funkcji. W jego przypadku wiązało się to z wyrzuceniem z partii. Zgodnie z wyrokiem, w 1942 r. powinien był wyjść na wolność, ale na mocy decyzji władz centralnych, zastosowano areszt prewencyjny i skierowano go do obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Na tę decyzję nie wpłynęła nawet zachowana pozytywna opinia dyrekcji więzienia, w którym Fritz pierwotnie odbywał karę.

Skan księgi ewidencyjnej, Archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie, sygn. AMS, I-IIE-6, k. 28

MG: Takie postępowanie wskazuje na dużą swobodę działania policji, często nie biorącej pod uwagę opinii sądowej. Nie miała ona znaczenia?

PCh: Nie, żadnego. System sądowniczy funkcjonował według własnych zasad i reguł, władza policyjna miała swoje prawo. Tarcia, walka o kompetencje między tymi dwiema jednostkami utrzymywały się przez cały okres funkcjonowania III Rzeszy. Celem policji była ochrona społeczeństwa przed  ̶  w tym wypadku  ̶  „zdeprawowanym” Fritzem, a narzędziem do tego służącym, areszt prewencyjny i osadzenie w obozie na czas nieokreślony. Mimo iż ówczesne przepisy nakazywały sprawdzać co jakiś czas zasadność utrzymania aresztu, zazwyczaj był on przedłużany na kolejne lata. Należy przy tym podkreślić, że zgodnie z paragrafem 175, to nie orientacja była karalna, ale „czyny nierządne”. Jeżeli dana osoba nie dopuściła się przestępstwa z tego paragrafu, mogła czuć się w miarę swobodnie, na tyle, na ile pozwalało społeczeństwo. Sytuacja „homoseksualistów” uległa pogorszeniu, kiedy w 1935 zaostrzono przepisy. Dodano wówczas paragraf 175a, precyzujący „kwalifikowane przypadki6, których dopuścić miał się właśnie Fritz. Sąd uznał, że wykorzystywał on swoją pozycję, stanowisko oraz system służbowych zależności (był przewodniczącym klubu pływackiego) do nawiązywania kontaktów z przyszłymi partnerami seksualnymi. To właśnie użycie wyższego stanowiska do zaspokojenia niezgodnych z przepisami „żądz” było powodem do wymierzenia tak srogiej kary. Nie była to jednak jedyna zmiana legislacyjna. Po nowelizacji kodeksu, wykładnia prawa była jeszcze surowsza. Uznano, że „czyn nierządny” nie musiał być wcale aktem seksualnym. Nieprzychylność władz i presja społeczeństwa rezonowała znacząco na egzystencję osób homoseksualnych. Znamy przypadki byłych więźniów obozu Stutthof, którzy chcąc normalnie funkcjonować w społeczeństwie, zawierali małżeństwa z kobietami i prowadzili podwójne życie.  Wiemy, że Fritz również się ożenił.

6 „kwalifikowane sprawy” rozpatrywane w paragrafie 175a podlegały karze pozbawienia wolności do lat pięciu, m.in. za relację o charakterze seksualnym z mężczyzną poniżej 21 roku życia, prostytucję homoseksualną oraz wykorzystywanie zależności.

MG: Nie zawsze osadzony w obozie mężczyzna homoseksualny otrzymywał kategorię różowego trójkąta. Mógł być sklasyfikowany także jako więzień polityczny albo aspołeczny. Na jakiej podstawie podejmowano te decyzje?

PCh: Taka niejednoznaczna klasyfikacja wynikała nierzadko z zacierania się granic między poszczególnymi kategoriami. Więźniowie odsiadujący wyrok z paragrafu 175 nie zawsze otrzymywali kategorię więźnia „homoseksualisty”. Bardzo dużo zależało od przyjętej „metodologii” oraz terminologii. „Różowe trójkąty” to pewien skrót myślowy. Znany jest przypadek młodego chłopaka, który tuż przed powołaniem do Wehrmachtu nawiązał intymną relację z kilkanaście lat starszym mężczyzną. Mimo tego faktu, tj. skazania go z paragrafu 175, zamiast kategorii homosexuell, otrzymał on w obozie kategorię „więzień z Wehrmachtu”. Wydalono go z aktywnej służby, za niezdyscyplinowanie, i to było kluczowe w nadaniu mu więźniarskiej kategorii. Ze względu na te rozbieżności, lepiej mówić więc o kategorii homosexuell niż o homoseksualnych więźniach, bowiem nie każdy więzień osadzony z paragrafu 175 musiał być homoseksualistą. Szacujemy, że wśród więźniów obozu Stutthof było około 70 mężczyzn odsiadujących wyrok na mocy paragrafu 175, tudzież sklasyfikowanych jako więźniowie – „homoseksualiści”. Trudno być pewnym co do dokładnych wartości, zarówno w przypadku tej konkretnej kategorii, jak i całkowitej liczby wszystkich więźniów skierowanych do obozu Stutthof na przestrzeni lat.

MG: Jak przebiegały prace nad zachowanymi źródłami historycznymi, dotyczącymi osób objętych „różową kategorią”? Czyją to było inicjatywą i skąd wziął się zamysł wystawy „Przemilczana kategoria”?

PCh: Jestem pierwszym pracownikiem naszego muzeum, który zajął się tym tematem. Pracę nad projektem rozpocząłem w 2015 r. Inicjatywa dotyczy przede wszystkim więźniów niemieckich i austriackich. Wcześniej, w Polsce temat badała Joanna Ostrowska, chociaż dla niej kategoria różowego trójkąta to tylko jeden z wątków. Joanna zajmuje się szeroko pojętą przemocą seksualną w czasach II wojny światowej. Obecnie, pracuje nad książką o kobietach aspołecznych.

MG: Kilka lat temu, Joanna Ostrowska wydała książkę „Przemilczane”. Czy zbieżność tytułu jej publikacji z nazwą ekspozycji „Przemilczana kategoria” jest przypadkowa? Skąd pomysł na jej nazwę, miejsce i czas?

PCh: Kategoria ta była przemilczana przez zbyt długi czas. Ostatnia publikacja Joanny Ostrowskiej „Oni”, bardzo mnie poruszyła. Rozmawiając z historykami z dłuższym stażem i z większym doświadczeniem, z jednej strony miałem poczucie, że rozmówcy czują pewien dyskomfort poruszając ten temat, z drugiej, że jest to wątek niewarty uwagi. Uznałem jednak, że skoro utworzono odrębną kategorię dla tego typu więźniów, nie powinno się tej kwestii bagatelizować. W związku z tym, że wiele dokumentów uległo zniszczeniu, pojawiło się pole do niedopowiedzeń i spekulacji. Wystawa jest więc próbą uporządkowania wiedzy o osobach zaszeregowanych do omawianej kategorii obozowej w oparciu o paragraf 175. Projekt badawczy trwa od 2015 r. W ramach tego projektu przeprowadziłem kwerendy dla poszczególnych kategorii obozowych: więźniów politycznych, więźniów aspołecznych, więźniów homoseksualnych, świadków Jehowy i innych. Jednym z wydarzeń, już wcześniej dyskutowanym przez pracowników muzeum, miała być wystawa, zaplanowana na rok 2018. W tym samym czasie zorganizowaliśmy Forum Pamięci7, na które przyjechali koledzy i koleżanki z innych polskich muzeów martyrologicznych, miejsc pamięci oraz z Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Takim spotkaniom zawsze towarzyszy wymiana myśli i doświadczeń, dlatego zależało nam, żeby przy okazji Forum zaproszone osoby miały okazję obejrzeć ekspozycję.


7Forum Pamięci jest płaszczyzną wymiany doświadczeń muzealników pracujących w miejscach pamięci, zajmujących się historią trudną, martyrologią. Spotkania organizowane są od 10 lat przez Muzeum Stutthof w Sztutowie oraz Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau.

“Wstążka Pamięci”, teren dawnego obozu koncentracyjnego, obecnie Muzeum Stutthof, Sztutowo 2021 (fot. Agnieszka Fejzer)

MG: Jakie były reakcje na wystawę? Wspominał pan o wrażeniu niechęci do podjętego wątku.

PCh: Niektórym może nasunąć się pytanie o zasadność zgłębiania zagadnień tej kategorii więźniów i potrzebę opisywania ich losów. Uznaliśmy, że jest to tak samo ważna kategoria obozowa, jak każda inna, bo chodzi przecież o ludzi, którzy byli ofiarami ideologii, systemu i machiny działania władz.

Katarzyna Krawczyk: Mówiąc o obozach koncentracyjnych i zagłady często w pierwszych zdaniach padają liczby. Obóz Stutthof naznaczył 110 tys. istnień, z czego około 65 tys. osób straciło życie. Natomiast przygotowując wystawy, wydarzenia, prowadząc lekcje lub warsztaty muzealne zwracamy Państwa uwagę na los poszczególnej jednostki. Oddajemy głos byłym więźniom, przytaczamy ich słowa zawarte w relacjach. Dzielimy się nimi z Państwem również na muzealnym profilu Facebook. Każdy zachowany dokument to życie jednego człowieka, jego historia, jego dramat jak również dramat jego rodziny i bliskich. Będąc więźniem obozu człowiek stawał się numerem, tracił człowieczeństwo, tak była skonstruowana ta machina. Natomiast my – muzealnicy, pracownicy miejsca pamięci, w swojej pracy chcemy oddać tym osobom twarze, imiona i przywrócić ich pamięć. Tak jest też skonstruowana wystawa Piotra, który w jej narracji prezentuje losy poszczególnych osób jak np. wspomnianego już Fritza Pehwe.

PCh: Na terenie obozu znajduje się pomnik, który jest symbolem naszego muzeum. Został odsłonięty w 1968 r., czyli sześć lat po założeniu instytucji. W tamtym czasie, w tamtych realiach odegrał pewną upamiętniającą rolę. Ale dzisiaj – i myślę, że wiele osób się ze mną zgodzi – jestem za tym, żeby odchodzić od tej pomnikowej, martyrologicznej narracji. Rozumiem oczywiście prawo byłych więźniów obozu do wyboru takiej formy symbolicznego upamiętnienia oraz kwestie polityczne, które w poprzednim systemie nie były bez znaczenia. Inna kwestia, to wybór formy upamiętniania. Samo słowo „upamiętnienie” ma dla mnie wydźwięk patetyczny, patriotyczny, kojarzący się ze stawianiem pomników i tablic. Lepiej jest w moim odczuciu pamiętać niż upamiętniać, odejdźmy od pomnikowej narracji, w XXI wieku nie potrzebujemy kolejnych pomników.

MG: Chciałbym jeszcze, żeby opowiedzieli nam państwo o projekcie Muzeum „To my jesteśmy pamięcią”.

KK: W archiwum Muzeum Stutthof znajduje się 27 tomów relacji byłych więźniów oraz świadectwa w formie audio. Wiele z tych osób, które złożyły swoje świadectwo, przekazały nam wspomnienia już nie ma wśród nas. Znajdujemy się w momencie, w którym odchodzą ostatni Świadkowie. Przed nami czas Wielkiej Ciszy. Jest to czas, kiedy cała odpowiedzialność za zachowanie pamięci pozostanie w naszych rękach. Mówiąc naszych, nie mam na myśli tylko muzealników, pracowników miejsc pamięci, ale nas jako społeczeństwo. Zachowanie pamięci o Ofiarach jest naszym społecznym obowiązkiem, który powinniśmy traktować jako zaszczyt. Może to brzmieć patetycznie, jednak bez historii i nauki z niej wyciągniętej nie zbudujemy świadomego świata dla przyszłych pokoleń. Proszę zwrócić uwagę, że do szkół uczęszcza już młodzież, której dziadkowie urodzili się po wojnie. Ta młodzież nie doświadcza historii z jaką my- pokolenie trzydziesto-czterdziestolatków mieliśmy styczność dzięki naszym dziadkom. Dlatego myśląc o tej odpowiedzialności w świadomym pamiętaniu zaprosiliśmy Państwa do projektu „To My jesteśmy Pamięcią”, który ma na celu oddanie głosu Ocalałym. Każda osoba zainteresowana udziałem otrzyma od nas fragment z relacji byłego więźnia lub więźniarki, który należy odczytać i nagrać. Wystarczy za pomocą telefonu. Nagranie można przesłać do Muzeum, my je opublikujemy w muzealnych mediach społecznościowych lub zamieścić na swoim prywatnym profilu FB z hasztagiem: #ToMYjesteśmyPamięcią. Projekt tak jak pamięć jest bezterminowy. Zależy nam na zbudowaniu społeczności, która złoży deklarację, że będzie pamiętać i przyjmie tą odpowiedzialność.

MG: A czy zachowały się relacje więźniów homoseksualnych? Jeżeli tak, to jakich słów używali więźniowie, by mówić o różowych trójkątach? Czy był to język wykluczający, stosowany przez nazistów?

PCh: W zbiorach naszego muzeum nie mamy takich materiałów. To głównie relacje polskich więźniów politycznych. Przygotowując pracę doktorską przejrzałem wszystkie relacje – mam zbiór fragmentów, które dotyczą więźniów z paragrafem 175 albo relacji homoseksualnych, które były nawiązywane w obozie. Można zauważyć, że obydwa wątki się ze sobą mieszają.

„Robota właściwie lekka choć ogłupiająca, tylko towarzystwo, w którym się znalazłem, było wyjątkowo nieudane. Żaden z mistrzów próżniactwa nie miał nawet najmniejszego podobieństwa z człowiekiem, nawet nasz kapo był ni psem, ni wydrą, nazywaliśmy go po prostu „dziewicą”. Na wolności śpiewał i tańczył w operetkach i na wolności przez pomyłkę uważany był za mężczyznę. Grał po męsku, to prawda, lecz cieniutkim kobiecym głosikiem. „Kapo dziewica” trafił do obozu za wybitne zasługi w dziedzinie pederastii. Jako taki, podobnie jak inni homoseksualiści, paradował z różowym trójkątem”.

Pan Jan Starzyński w 1949 r. wspomina: „Wtedy [1942 r.]8 było już rozróżnienie: czerwone winkle – polityczni, BV – zielone, te 175 różowe winkle to pederasty, jak myśmy ich nazywali: dupojeźdźcy, czarne winkle mieli cyganie i inni tacy asocjale, no i winkle czubkiem do góry to byli skazani na dożywocie, potem dostali i Niemcy i polityczny czerwony”.

„(imię i nazwisko nie podajemy) sztubowy, sztub B na 15 bloku, to podły człowiek i zboczeniec seksualny. Wyzywa mnie od żydowskich pachołków, że pomagam Żydom. Powiedziałem, że może by się ode mnie odczepił, bo mięsa i kartofli nie dostanie. A swoich kochanków może karmić zupą, a nie mięsem. (imię i nazwisko nie pdajemy) to podły, zboczony łobuz na tle seksualnym. Zboczeni seksualnie byli wszyscy blokowi, sztabowi i kapowie”.

8przyp. red.

Oczywiście, wszystkie te relacje trzeba widzieć w szerszym kontekście. Czasem były stronnicze, bo każdy z więźniów funkcjonował w jakiejś grupie i miewał zatargi z różnymi skazanymi. Specyficzna nomenklatura obozowa wynikała z realiów w jakich funkcjonowali więźniowie przed osadzeniem, poza tym, takie słownictwo było wtedy w powszechnym użyciu. Na to nachodziły jeszcze osobiste doświadczenia, poglądy, uprzedzenia, które w obozie często się pogłębiały.

MG: Teraz również używany jest tzw. język pogromowy, o którym w wywiadzie do naszego pierwszego numeru rozmawiałem z Marzanną Pogorzelską i Pawłem Rudnickim. Okazuje się, że w szkole, na lekcji religii lub lekcji wychowawczej stosowano obraźliwy język, który sugerował dzieciom, że pedałów należy wystrzelać”. Widzimy pewien schemat, pewną narrację, język nienawiści, który cały czas jest w obiegu. Warto zatem, by społeczność LGBTQ+ włączyła się w projekt To my jesteśmy pamięcią”. Nie powtarzajmy błędów historii.

PCh: Ważna jest rzeczowa edukacja. Nie powinniśmy się bać żadnego tematu. Życie składa się z różnych aspektów i warto rozmawiać o nich bez towarzyszących im negatywnych emocji. Niestety, czasem można strywializować temat, używając płytkich, tabloidowych haseł. To na pewno nie pomoże nam lepiej zrozumieć przeszłości. Jako naukowiec uważam, że warto trzymać się faktów historycznych i bazować na tym, co pewne i sprawdzone. Ludzie charakteryzują się różnym poziomem wrażliwości i nierealnym jest dotrzeć z naszym przekazem do wszystkich. Każda osoba, która doceni upowszechnianą przez pracowników muzeum treść, stanowi przykład edukacyjnego sukcesu. Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, we wstępie do swojej ostatniej książki Auschwitz. Monografia człowieka, wyjaśnił powody pracy w muzeum. Po pierwsze, istotne jest dla niego wzmacnianie świadomości i dzięki temu unikanie wyrządzania krzywd w przyszłości. Nie wierzy w moc hasła „nigdy więcej”, funkcjonującego dziś bardziej jako frazes aniżeli solidna granica postawiona by unaocznić brak przyzwolenia na okrucieństwo. Na świecie nadal zachodzą niepokojące zjawiska społeczno-polityczne. Od zakończenia II wojny światowej, na przestrzeni ponad 70 lat, człowiek chyba aż tak bardzo się nie zmienił. Tę przykrą konstatację na szczęście umniejsza moja wiara w sens tego co robię i w efekty działań przejawiające się w uwrażliwieniu oraz uświadomieniu odbiorców tej bądź co bądź trudnej treści wojennej. Drugi powód, dla którego Piotr Cywiński pracuje na polu upamiętniania, ma charakter bardziej transcendentny. Wierzy, że kiedyś wszyscy spotkamy się po drugiej stronie, a kiedy to nastąpi, chce móc spojrzeć w oczy tych, których spotkała ta potworna tragedia, z poczuciem dobrze wykonanego zadania, którego rezultatem jest wzrost świadomości i wiedzy społeczeństwa, szerzenie prawdy historycznej oraz podtrzymywanie pamięci o każdym pojedynczym istnieniu, które przeszło przez bramę obozową. Maria Janion napisała, że my jako naród cały czas żyjemy na cmentarzu. Owszem, teren byłego obozu Stutthof jest cmentarzem. Jako naród, cały czas ten cmentarz nosimy w sobie. Może nadszedł czas, aby go opuścić, żeby pamięć miała szansę funkcjonować w trochę innym wymiarze. Należy wyrwać się z traumy.

Maciej Kogut: W jaki sposób powinniśmy pamiętać żeby odciąć się od traumy? Traumy, która została nam przekazana. To nie byliśmy my.

PCh: Na to pytanie powinien odpowiedzieć psycholog. W mojej opinii skonfrontowanie się z trudnym tematem, pozwolenie sobie na bolesne emocje, dopuszczenie ich do siebie może być katarktyczne, oczyszczające. Przeszłość dla mnie jest jak lustro. W każdej historii człowieka, którą zgłębiam na bazie zachowanych archiwaliów muzealnych, odnajduję wątki, które odnoszę do siebie. Czasem prowadzę rodzaj wewnętrznego dialogu, zestawiając to, z czym się utożsamiam, z tym, co odrzucam, z czym się nie zgadzam.

Pozostałości tzw. Nowego Obozu, obecnie Muzeum Stutthof, Sztutowo 2021 (archiwum Fundacji Ne_Ni)

MG: Czy w Obozie Stutthof byli również więźniowie pochodzenia polskiego, skazani z paragrafu 175?

PCh: Większość więźniów z różowym trójkątem w obozie Stutthof to Niemcy. Jeden mężczyzna był Czechem, ale kwestie tożsamościowe, przynależności państwowej, są czasem trudne i nie da się zawsze ze stuprocentową pewnością określić liczby osób z poszczególnych nacji. Część więźniów, także z tej kategorii, pochodziła np. z byłych terenów Austro-Węgier, gdzie tematy narodowościowe były dość złożone. Właściwie, tylko w przypadku jednej ze znanych mi osób można domniemywać, że był to Polak. Są to jednak tylko przypuszczenia.

MG: Pytanie to wzięło się z przekonania funkcjonującego wśród części osób nieprzychylnych osobom nieheteronormatywnym, że Polaków kwestia ta nie dotyczyła, że problem odnosił się przede wszystkim do Niemców.

PCh: Joanna Ostrowska dotarła do dokumentów, z których jasno wynika, że z paragrafu 175 karani byli także Polacy. Natomiast dokumentacja z Muzeum Stutthof, którą dysponujemy, nie daje przesłanek ku temu, aby twierdzić, że wśród więźniów kategorii homosexuell byli również Polacy

MG: Nie obawiał się Pan krytyki podejmując ten temat w swoich badaniach? Jest on teraz przecież szczególnie trudny politycznie. Zadania na pewno nie ułatwia bycie naukowcem polskiej instytucji publicznej…

PCh: Zależy mi na tym, żeby wypełniać luki w dziejach obozu Stutthof. Sporo jest tematów, które do tej pory nie były omawiane. Wiele badanych wątków dotyczy mojego obszaru badawczego, czyli ogólnie Niemiec. Nie zamykam się w temacie różowych trójkątów, zgłębiam i inne wątki, np. te dotyczące żołnierzy Wehrmachtu, więźniów-kryminalistów czy więźniów „aspołecznych”. Napędza mnie więc głównie potrzeba uzupełniania pustych pól historii, ale nie ukrywam, że moja praca pozwala mi też karmić swoją ciekawość.

MG: Jak pamiętać o historii osób skazanych na obozy?

PCh: Cały czas odkrywamy nowe wątki, nowe historie, które albo potwierdzają, to co wiemy, albo łamią schematy i nasze wyobrażenia o tym, jak ten świat wyglądał. Od momentu założenia muzeum, przez lata został opracowany pewien szkielet, do którego teraz dobudowujemy brakujące elementy. To co zrobili nasi poprzednicy, z których część przeszła już na emeryturę, to była ogromna, wartościowa praca. Dzisiaj naszym zadaniem jest wgłębienie się w opracowane ogólne zagadnienia i zapisanie pustych kartek historii życiorysami tych, którzy zmuszeni byli funkcjonować w rzeczywistości obozowej. Czytając dziesiątki teczek z dokumentami, wyłania się i czasem zlewa w jedno wojenna groza. Aby móc zakotwiczyć wiedzę, trzeba opowiedzieć o konkretnych przypadkach. Odkrywając ścieżki życia więźniów, staramy się zawsze w każdej opowieści znaleźć charakterystyczny element oraz wprowadzić narrację, która pozwoli tę osobę zapamiętać. „Ludzka” perspektywa ma pomóc przyswoić historię nowym pokoleniom, bo przecież nic nie zapada nam w sercu tak, jak historia wyzuta z anonimowości.

Historię Fritza Pehwe i innych homosexuell znajdziesz m.in. w:

Piotr Chruścielski, Paragraf 175 w świetle zachowanej dokumentacji KL Stutthof. Zarys Zagadnienia. Zeszyty Muzeum Stutthof 5(15), Muzeum Stutthof w Sztutowie 2017.

Joanna Ostrowska, Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021.

Auschwitz. Pamięć o nieheteronormatywnych ofiarach obozu. red. L. van Dijk, J. Ostrowska, J. Talewicz-Kwiatkowska, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2021.

Piotr Chruścielski – studiował filologię germańską na Uniwersytecie Gdańskim i Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. Pracownik Działu Naukowego Muzeum Stutthof w Sztutowie. Obecnie, w ramach studiów doktoranckich na Wydziale Historycznym UG, finalizuje projekt badawczy “Niemieccy i austriaccy więźniowie KL Stutthof”. Mieszka w Gdańsku. (fot. W. Leszczyński)