NE_NI logo

Przyjmij wszystkie swoje pyłki, pyłku.

Zachary Larysz

Ilustracja powyżej Bartosz Kołata

Ostatnie dwa lata nas nie oszczędzają. Nie oszczędzają naszych psychik, ciał, zdrowia, portfeli. Czas mijający od 2022 roku w górę sprawia wrażenie, jakby nas siekał boleśnie w policzki, na wzór zimnej zamieci, przez którą ledwo widać kształty, czuć wzmagający chaos i dezorientację. Z pewnością część przytłaczających rozdziałów się zakończy, na rzecz spokoju i chwili oddechu, jednak nad naszymi głowami ciąży wizja radykalnie zmieniającego się świata, do czego my również dołożyły_liśmy nieco od siebie. Jednak w obliczu swojej wielomiliardowej historii Ziemia przechodziła kilkakrotnie etap niezwykłego gorąca, rodem z letniego, nieklimatyzowanego przedziału PKP, po okresy wszechobecnego zimna (w pociągach również zdarzała się zmarznięta na kość woda w toalecie). To jest trochę taki jej puls. My, jako homo sapiens, stanowimy marny proch w skali historii tej planety. Ot, miliardy okruszków pojawiających się na kilkadziesiąt wiosen i znikających  z  powierzchni gigantycznej skalnej kulki, liczącej miliardy lat.

Oczywiście, przyjęcie takiej skali oceny obecności człowieka na tym globie może się wydawać co najmniej degradujące. Jednak było jedną z myśli, które paradoksalnie oczyściły mój umysł gdzieś w okolicach 2020. I to uczucie oczyszczenia, jego analiza i przyjęcie wróciło jakiś czas temu, kiedy… zamiatałem kocią sierść. A to zamiatanie z kolei wprowadziło mnie na drogę medytacji (tak, w tej kolejności).

Którekolwiek z Was ma jakiekolwiek stworzenie z sierścią w domu z pewnością wie, że co jakiś czas trzeba się z nią mierzyć – albo za pomocą miotły, odkurzacza, rolek do sierści, grzebieni, tych dziwnych rękawic z gumowymi wypustkami (nie polecam, mało skuteczne) czy wymyślnych kulek do prania, które jakimś magicznym cudem zjadają to, co zgubi ta kochana istota, głaskana przez nas niezwykle często. Opcji jest wiele, strategii jeszcze więcej. Ależ ile osoba może się nauczyć o cyrkulacji powietrza w swoim domu z obserwacji nagromadzonych kępków kociej sierści? Niezwykle dużo! Dowiedziałem się, że rzeczonej cyrkulacji praktycznie w moim domu nie ma. Latem ta wiedza okazała się być szczególna. Zakupiłem z czasem wiatrak. Pomógł w przeżyciu niedawnych upałów i uruchomił balet sierści. Chciałbym teraz zauważyć, przy okazji, że słowo sierść jest bardzo ładnym słowem. Takim mięchatym, bardzo polskim.

Sierść zaczęła się swobodnie przemieszczać z zapomnianych rogów pokoi w coraz bardziej odważne rejony, zaskakując na środku pokoju, w kuchni, w butach, nowo otwartym jogurcie, nawet czasem wracała na kota. Zachowywała się jak osobny, żywy organizm, leniwie korzystający z prądów powietrza, generowanych przez wiatrak. Dryfowała za wychodzącymi z pomieszczeń osobami, zapraszając do tańca kolejne kulko-chmurki. Oplatała nóżki mebli, tuliła się do roślin, milcząco obserwowała kota z nosem w umywalce. Szczęśliwie sama nie potrzebowała ani wody, ani żywności, mając w sobie tak dużo życia. A nawet wyjątkowo mocno skumała się z kurzem.  Z czasem chwyciłem za miotłę. Sierści kociej nie zamieciesz szybkim ruchem. Jest obiektem – a raczej układem obiektów – niezwykle lekkim i każde najmniejsze machnięcie włosiem sprawia, że, niemal się drocząc, odlatuje w kierunku niepotrzebnym i odwrotnym. Jeżeli ulepiłaby się w dłoń, w chwili zamiatania z pewnością wyprostowałaby niegrzecznie palec. Więc gonisz tę sierść miotłą, denerwujesz się, w okolicach klatki piersiowej zaczynasz czuć nowy rodzaj ciepła.  Bardziej energiczne i niecierpliwe ruchy w złości, jak można przypuszczać, nie dają nic. W tym momencie pomyślałem: ,,Wolniej, nie śpiesz się, oddychaj. Nie musisz wkładać w to aż takiej energii. To tylko…. sierść.”. Moje ruchy stały się wolniejsze, delikatne. Sam zacząłem naśladować tę sierść w jej rytmie i delikatności. Z poprzedniego rozdrażnienia jej nieprzewidywalnością został w środku klatki piersiowej spokój, a nawet mała przyjemność z tego relaksu. To tylko kłaki. Nie musisz z nimi walczyć, w sumie walczysz ze swoją niecierpliwością i rosnącym gniewem. Wyluzuj. Jakkolwiek takie myśli, w obliczu zamiatania sierści kociej, mogą się wydać co najmniej niedopasowane, pozwoliły mi wprowadzić umysł na tory…. medytacji. Do faktycznej praktyki musiało minąć jeszcze trochę czasu, jednak w moim przypuszczeniu to był jeden z pierwszych momentów, wajch, korbek, przycisków, które pozwoliły, by cały ten mechanizm poszedł w ruch. Bo tu niezwykle ważną rolę odgrywa… oddech. I spokój.

W doświadczeniu aktywistycznym zderzyłem się niejednokrotnie z pojęciem deeskalacji. Jeżeli jesteś osobą zaznajomioną ze swiatem memów, może kojarzysz takie zdjęcie mrówkojada z rozprostowanymi w boki łapkami, tak jakby całym swoim ciałem rozdzielał bójkę. Deeskalacja w wielkim skrócie polega na rozdzielaniu ,,bójek”. Bójek między strachem a ego, paniką a brawurą… Mieszanek i zestawień jest niezwykle wiele. Deeskalacja związana jest ze wspieraniem sytuacji aktywistycznej z poziomu organizacyjnego – jeżeli mamy protest, możemy wykorzystać deeskalacyjne zdolności, by wesprzeć osobę doświadczającą konfliktu, stonować wzburzoną osobę przechodnią czy spróbować wyciszyć osobę w doświadczeniu ataku paniki bądź kryzysu innego rodzaju. W tym kontekście deeskalacja dzieli się na zewnętrzną i wewnętrzną. Wewnętrzna dotyczy grupy aktywistycznej, z którą działasz, zewnętrzna – wszystkich osób w otoczeniu. O deeskalacji można by dużo  pisać, jednak w przypadku wewnętrznej podstawowym narzędziem wykorzystywanym do wspierania osób jest oddech. Rytm, skupienie się tylko i wyłącznie na klatce piersiowej, wyrównanie tego rozdygotanego ciała do poziomu, w którym można nawiązać komunikację i zadbać o potrzeby osoby. 

W sumie na tym polega też medytacja. Trochę na zdeeskalowaniu samej_samego siebie. Podstawą jest rytm oddychania i dostrzeganie bodźców, które rozpraszają. Moje doświadczenie medytacji, na razie dosyć podstawowe, rozpocząłem z aplikacją, która, korzystając z lektora, prowadzi mnie przez tę kilkuminutową praktykę. Z czasem długość sesji ulega zmianie. Jednak dla każdej wspólnym elementem jest poświęcenie maksymalnej uważności oddechowi, przyjęcie rozproszeń i myśli kołatających się w głowie. Co ważne: tu nie chodzi o to, by je odepchnąć, zagłuszyć oddychaniem. Ważnym jest, żeby je przyjąć, zauważyć i dopiero wtedy wrócić do rytmu, który sobie dobierzemy za właściwy i komfortowy. 

W moim przypadku przez pierwsze kilka sesji nieco się męczyłem, bo właśnie zinterpretowałem całą praktykę jako ,,zadyszenie” myśli pączkujących w głowie, doznań płynących z ciała. Z czasem zauważyłem, że rozpraszające bodźce są łatwiejsze do przyjęcia, kiedy je dostrzeżesz, zamkniesz ten mini cykl i dopiero wtedy wrócisz do budowania rytmu. Ze względu na swój plastyczny i czasami zasypany obrazami umysł, ułatwiłem sobie to doświadczenie wyobrażeniami konkretnych obrazów, których ruch i rytm dopasowałem do medytacyjnej praktyki. Przykładowo, miałem w umyśle obraz przemieszczania się po przestrzeni z wysoką, strzelistą trawą (często mojej praktyce towarzyszyły jakieś dźwięki z telefonu, na przykład wiatru), każdą rozpraszającą myśl traktowałem jak drażniące przez chwilę źdźbło, czule przeze mnie obejmowane i doświadczane, całą ręką.. Innym obrazem, który również lubię konstruować na potrzeby doświadczenia medytacyjnego jest – wydawać by się mogła banalna – fala morska, zderzająca się z piaskowymi konstrukcjami na plaży, łagodnie zabierając je w swój wodny łuk i rozpuszczając je w szumiącym rytmie morza. Włączając w to skupienie nad oddechem, skupienie nad medytacją wydawało mi się nieco łatwiejsze. Dla każdej osoby jest inne. Z czasem to, o co opierasz pełnię swojego skupienia i świadomości tego doświadczenia może się zmienić, rozszerzać, pozostać takie samo – jak chcesz. Całości możesz na początek poświęcić 5 minut dziennie. Z czasem jednorazowa sesja może trwać tyle, ile tylko zapragniesz. 

Czym w sumie jest dla mnie medytacja obecnie? Budowaniem zdrowego filtra, przez który świat ze swoimi bodźcami jest nieco mniej przytłaczający. Możliwością nazwania każdej – a przynajmniej większości – emocji po imieniu i skupienie się na niej, przez chwilę, by potem wrócić do rytmu. Daje to jakiś codzienny dystans i poczucie pionu, chociaż odrobinę. Doświadczenie medytacji jest dla mnie również zgodą na pielęgnowanie w sobie spokoju i szacunku dla ciszy lub przeróżnych form oderwania się od pędzącej rzeczywistości. Pomaga spojrzeć na indywidualne przyjmowanie bodźców, możliwe też, że zwróci naszą uważność w kierunku świadomego przebodźcowania. A stąd możliwa droga płynie w kierunku minimalizmu i szlifowania dalszej uważności w tym zalewającym nas informacjami świecie. Poza tym – jak często w ciągu dnia skupiamy się na oddechu i jego kojącym potencjale?

Spróbuj, nie pożałujesz!