NE_NI logo

Znamiona aktywizmu

Z Joanną Scheuring-Wielgus rozmawia Aleksander Wojak

Zdjęcie powyżej, Joanna Scheuring-Wielgus, Warszawa 2022 (fot. Aleksander Wojak)

ROZGADANE_NI to cykl rozmów, przeprowadzanych z ludźmi, którzy nie boją się wyrażać swojego zdania na głos, podczas gdy inni wolą milczeć.  Osoby aktywistyczne, działające społecznie bądź zaangażowane w politykę. Często bezkompromisowe w swoich działaniach. Opowiedzą o swoim punkcie widzenia.

Aleksander Wojak: Czym jest dla Pani aktywizm?

Joanna Scheuring-Wielgus: Aktywizm to coś, co każda osoba powinna przejść, ale uważam też, że powinna kontynuować. Niezależnie od tego czym się w swoim życiu zawodowym zajmuje. Aktywizm kojarzy mi się z zaangażowaniem w rzeczy, które są ważne i potrzebne dla ogółu. Ja jestem aktywistką od dziecka, chociaż mój aktywizm dawał o sobie znać w bardzo różnych momentach czy sytuacjach. Pomimo tego, że teraz jestem posłanką w polskim parlamencie to nadal bardziej czuję się aktywistką, niż polityczką.

AW: Według SJP aktywizm to czynna postawa uczestniczenia w życiu organizacyjnym. Z kolei na stronie Amnesty International możemy przeczytać, że aktywizm to czynna postawa wobec życia. Niezgoda na zastany stan rzeczy i dążenie do jego zmiany. Stąd też moje pytanie. Czy aktywizm zawsze musi się wiązać z genem sprzeciwu?

JSW: Coś w tym jest. Często w różnych wywiadach powtarzam, że jestem osobą, która całe życie sprzeciwia się czemuś. Nie w tym złym kontekście, po prostu często mam inne zdanie na różne tematy. Wiąże się to też z przekonaniami, które wyniosłam z domu. Trzeba przyznać, że osoby, które są zaangażowane w aktywizm są bardzo odważne_ni, nie boją się mówić jakie mają zdanie na dany temat oraz co chciałyby zmienić. Sądzę, że sporo siły i energii wymaga to, aby się sprzeciwić, dlatego to tak bardzo ważna cecha.

AW: Czy to właśnie ta niechęć do pogodzenia się z otaczającą rzeczywistością, brak zgody na zastany stan rzeczy pchnął Panią do polityki?

JSW: Tym, co pchnęło mnie do polityki to zdenerwowanie na to, co wokół nas się dzieje. Ja ogólnie nigdy do polityki nie chciałam wchodzić. Często powtarzałam, że jest to taki obszar, którego nie chcę tykać. Jednak współpracowałam z politykami i polityczkami, angażowałam się w różne kampanie. Dobrze pamiętam ten dzień, gdy kolejny raz odbiłam się od drzwi widząc, że dany polityk czy polityczka w zasadzie nie reaguje na to co my, jako społeczność, robimy. Wtedy stwierdziłam, sama przed sobą, że to jest moment, w którym muszę wejść do polityki. Byłam wtedy jedną z uczestniczek szkoły liderów. Postanowiłam spróbować swoich sił w wyborach do rady miasta. W chwili, w której osoba aktywistyczna przekracza tę granicę i angażuje się w czynną politykę, przedostaje się na linię frontu, pierwszą rzeczą z którą się zderza jest to, jak to wygląda od środka. Widzi te mechanizmy i doznaje szoku. Wiele osób zniechęca się właśnie w tym momencie. Ale nie ja. Uznałam, że muszę to przejść, przełknąć i dalej robić swoje. Trzeba być silnym aktywistą czy aktywistką i wierzyć w to co się robi, wierzyć w swoje przekonania.

AW: W jednym z wywiadów padły słowa, że wejście do polityki było dla Pani, najwyższym szczeblem zaangażowania aktywistycznego.

JSW: Tak, bardzo często o tym mówię. Jeżeli chcemy coś zmienić wokół nas, czy to w naszym mieście, czy, mówiąc szerzej, w całej Polsce, nie zmienimy tego tylko gadając, że chcemy to zmienić. Musimy wejść do środka i próbować zmieniać to od wewnątrz. Powtórzyłabym słowa, że bycie politykiem to najwyższy stopień zaangażowania aktywistycznego. W takiej sytuacji przynajmniej staramy się mieć wpływ na to, co się wokół nas dzieje. Dlaczego mówię staramy? Bo gdy działamy w opozycji, to niekoniecznie widać efekty naszej pracy. Zupełnie inne efekty można osiągnąć, kiedy pracuje się w partii, która ma większość decydującą o władzy. Nigdy w partii rządzącej nie byłam, ale dzięki mojej aktywność dla opozycji dostrzegłam potrzebę działania. To też się udaje. 

AW: Jak przez lata zmieniał się język debaty publicznej w Polsce? Protesty z 2016 roku różniły się diametralnie od tych w 2020 roku, kiedy ogłoszono wyrok Trybunału Konstytucyjnego.

JSW: Język też pokazuje zmianę pewnego rozumienia i postrzegania rzeczywistości, szczególnie przez młodych ludzi. Osobiście zauważyłam te różnice w sposobie manifestowania w dwóch momentach. W 2015 roku, podczas manifestacji pod Trybunałem Konstytucyjnym i w 2016 roku, w trakcie tzw. czarnych protestów, wywołanych sprzeciwem wobec próby zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Podczas tych pierwszych widziałam osoby z mojego pokolenia, trochę sztywne, nie potrafiące się odnaleźć. Byli to ludzie, których potem często pytałam: “Gdzie jesteście, dlaczego nie angażujecie się społecznie?” Rok później, przy okazji czarnych protestów, widziałam nowe osoby, młodsze, zaangażowane. Ludzi z pokolenia mojego najstarszego syna. To było dla mnie swego rodzaju odkrycie. Że to młodsze pokolenie, które urodziło się po 89 roku, to kompletnie inna generacja. Osoby te używały innego języka, czerpały wiedzę z innych mediów, niż my. Wtedy stwierdziłam, że jestem całym sercem za nowym pokoleniem. Nigdy nie pozwolę, aby ktokolwiek powiedział, że jest to pokolenie stracone, że jest to pokolenie, które tylko siedzi przed komputerem. Osobiście jestem zachwycona postawą młodych ludzi, ponieważ uważam, że jesteśmy w trakcie przemiany obyczajowej. I właśnie to nowe pokolenie jest tą siłą napędową nadchodzących zmian. Ogromnie się cieszę, że takie osoby pukają często do mojego biura poselskiego i chcą ze mną współpracować.

AW: Chciałbym zapytać o aktywizm z perspektywy matki. Czy walka o lepszy świat, między innymi dla swoich dzieci, jest jednym z ważniejszych elementów macierzyństwa?

JSW: Na takie pytania zawsze reaguję ze złością, ponieważ padają one głównie w stronę kobiet. Jak sobie my, kobiety radzimy z tym, że mamy dzieci? Takich pytań, nie zadaje się mężczyznom. W naszym społeczeństwie dzieci są bardziej przypisane do matki, niż do ojca. Moje wychowują się w rodzinie aktywistów. Dla nich to co robimy, to co widzą na protestach jest czymś normalnym. Pamiętam taki jeden protest antyfaszystowski, na którym byłam z moim najstarszym synem, miał wtedy kilka latek. Byłam przerażona całą sytuacją i bałam się, czy aby na pewno nic nam się nie stanie. Szczególnie mojemu dziecku. Pamiętam jak mu tłumaczyłam, dlaczego tutaj jesteśmy i dlaczego trzeba się sprzeciwiać, aby faszyzm w Polsce zatrzymać.

AW: Czy na przestrzeni lat można zauważyć, że wiek protestujących ulega zmianie? Kiedyś walka o prawa obywatelskie na ulicy była przypisywana osobom młodym i zbuntowanym. Natomiast w 2018 roku na korytarzach sejmu protestowały matki dzieci z niepełnosprawnościami. Doszło do przełamania pewnego schematu?

– To jest bardzo dobre spostrzeżenie. Jeszcze na początku XXI wieku, kiedy razem z mężem organizowaliśmy różne działania w Toruniu, zawsze było dla mnie  szokiem, że widziałam wokół siebie tak niewiele znajomych twarzy. Brakowało tam moich koleżanek i kolegów z liceum czy z pracy. Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest dosyć prosta. W edukacji, w której uczestniczymy nie ma w ogóle nauczania młodych ludzi o zaangażowaniu społecznym, nie ma czegoś takiego, jak wychowanie obywatelskie. Nie mówi się o tym, że trzeba się troszczyć o otoczenie wokół nas. Tych kwestii nadal w szkołach nie ma. Mało kto uczy tego młodych ludzi. Jeżeli ta wiedza nie zostanie przekazana przez rodziców i bliskich, to jak młode osoby mają się tego nauczyć. Zobaczyłam natomiast jedną bardzo dobrą rzecz. Narodził się u nas bardzo silny ruch obywatelski. Powstało bardzo dużo organizacji, takich jak Obywatele RP, Komitet Obrony Demokracji, Strajk Kobiet, Akcja Demokracja – mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Wszystkie one powstały na fali buntu. W tych organizacjach można zauważyć ludzi z różnych pokoleń. To jest jedna z tych najlepszych rzeczy, która się wydarzyła za czasów obecnej władzy.

AW: Jaką cenę przyszło Pani zapłacić za swoją postawę? Opowiadała Pani o niszczeniu domofonu, zrywaniu biało-czerwonej flagi, która wisiała przed biurem poselskim w Toruniu. O licznych wyzwiskach czy nawet groźbach karalnych. Mówimy nawet o sytuacji gdy grożono Pani śmiercią. Czy któreś z tych wydarzeń szczególnie zapadło Pani w pamięć. Czy może po którejś z tych sytuacji poczuła Pani, że było to całkowite przekroczenie jakichkolwiek granic?

JSW: Cena jest bardzo wysoka. W każdej działalności aktywistycznej najgorszy jest moment, w którym działa wymierzone są w Twoją rodzinę, Twoich bliskich. To jest właśnie przekroczenie jakiejkolwiek granicy. Tak też było w moim przypadku. Sytuacja, kiedy zaatakowany został mój zmarły mąż. Był to moment w którym poczułam, że zostałam roztrzaskana na kilka milionów cząsteczek. Jestem polityczką oraz osobą publiczną, więc hejt i ataki na mnie to w zasadzie chleb powszedni. Oczywiście to nie jest tak, że się do tego przyzwyczaiłam. Ale w pewnym stopniu zaakceptowałam, że tak po prostu jest. Ja sobie jakoś daję z tym radę. Natomiast chciałabym powiedzieć coś innego. Wielu osób aktywistycznych, które nie działają w polityce, ponosi niesamowicie wysoką cenę za swoje zaangażowanie. Dlatego ja zawsze mam do nich ogromny szacunek. Procesy w sądach, ryzyko utraty pracy, depresja. Przecież Ci ludzie nie są politykami czy polityczkami, nie mają immunitetu, natomiast angażują się całym sercem i całym sobą. Niektóre_rzy spędzają na ulicach mnóstwo czasu, podczas gdy nikt im za tę robotę nie płaci. Myślę, że to właśnie takie osoby płacą najwyższą cenę za swoją postawę oraz za swoje wartości.

Peter Dunne (he/him)  redaktor naczelny magazynu GCN. We współpracy z resztą zespołu GCN planuje i pisze treści do magazynu, a także zleca niezależnym dziennikarzom_rkom i fotografom_fkom tworzenie treści która edukuje, łączy i cieszy irlandzką społeczność LGBTQ+. Peter jest dumny, że może być częścią organizacji, dającej platformę głosom osób queerowych i walczy w imieniu społeczności.