NE_NI logo

Skóra pod chloroformem

Dante Rocío

Ilustracja powyżej (fragment), Bartosz Kołata

Tak, jestem osobą aseksualną. Nie czyni mnie to jednak odgórnie odizolowanym i obcym sprawom intymności i namiętności  — spotykam moje ciało, jego namacalność oraz seksualność w Sztuce, Ideach, Języku, brzmieniu skrzypiec czy w czystych doznaniach emocjonalnych. Choć odróżniam cielesność od swego ,,Ja” jak monitor od komputera, to stawiam się w obronie jej znaczenia i nie widzę sposobu, by uznać ją za bezcelową. Wiem, że moje ciało nie zgadza się z mą tożsamością płciową i że istnieje dysonans między nią a głosem i wokalem płynącymi z mojej krtani, jednak te dwa elementy wciąż mi pozostają w pewien sposób drogie. Skóra i jej nagość, z którymi mogę mieć styczność dzięki opisywanej tu cielesności, to wciąż ważna część mojej przestrzeni osobistej i mierzenia się ze sobą na osobności. 

O taki poziom komfortu trudno jednak w sferze publicznej, również dzisiaj, moim zdaniem. Mowa tu już nawet nie o odrzuceniu ze względu na aparycję fizyczną, ubiór czy nadaną płeć, lecz o ciele samym przez się, bez dodatków. Ciało spycha się notorycznie i od wieków w sferę niedoskonałości, nieczystości, ograniczeń, zwłaszcza w porównaniu z takimi rzeczami jak dusza czy rozum. Nagość w wielu kulturach przeszła od symbolu swobody do wstydu, zabawki erotycznej na żądanie, odrazy, zakazanego owocu czy do strefy niebezpieczeństwa, zwłaszcza jeśli nasze ciało to nośnik wszelkiego rodzaju blizn zebranych za życia czy innych prywatnych prawd, które w tym świecie mogą być chronione tylko pod przykryciem. A to właśnie cielesność pozwala nam pocałować to, co kochamy, słuchać muzyki, nacieszyć się obrazem w galerii czy po prostu oddychać głęboko. To ma być dla nas pierwsze i wieczne schronienie w życiu. Ciało nie może być wrogiem ani torturą. Jeśli nadana mi sylwetka ma dla mnie wartość artystyczną jak sztuka sakralna przez podobieństwo do pewnego drogiego mi obrazu, to nie chcę musieć bać się, że ktoś spojrzy w moją stronę z rana i tą wyjątkowość uczyni obiektem fantazji seksualnych. Albo że nie będzie mi wolno pójść modlić się do świątyni, bo nie zakrywam głowy, ramion. Czy nie zostało gdzieś kiedyś powiedziane, że nasze ciało samo w sobie jest największym dziełem oraz sanktuarium Boga?

Skóra pod chloroformem oznacza skórę pod uciskiem, duszoną, wypieraną taką, jaką jest. To, co zaczęło się jako zwykłe zadanie na język polski przy opracowywaniu Lalki Prusa, skończyło się krótką a dynamiczną ekspresją pretensji na papierze do tabu wobec nagości, po prostu wobec ciała. Niepozorny felieton, który idzie teraz jednak w świat po dokładnie roku leżenia w starym dzienniku i który może nawet w oczach niektórych ukaże nasze ciało jako możliwie bliskie i tożsame, jako walkę z ograniczeniami.

Bez dalszej zwłoki oddaję w Wasze ręce Skórę pod chloroformem, w ręce temu felietonowi już znane jak i jeszcze nieznane. Dziękuję z góry za przyjęcie człowieka zbuntowanego.

„Nie stój nago przy oknie, jeszcze kto cię zobaczy” – powiedział ojciec.

Wieczór jak większość tych, co prezentują się bez skazy. Ciemność na chwilę taka, jaka być powinna, płynna i mleczna,  przywodząca na myśl tusz rozjaśniony klejem wapiennym, póki nie trzeba było zapalić fałszywego słońca przy suficie. Wykończony rozbierałem się bez ładu i składu w poszukiwaniu okolicznej komody. Tu rękaw wisi opustoszały, drugi ześlizguje się subtelną trajektorią jeszcze, a dół zsunął się już cały, mając wszystko gdzieś, jak w jakimś transie. Odpływał_m.

Po chwili do pokoju wszedł tata, by upewnić się, czy jak zwykle nie wykańczam domowego systemu ogrzewania wiecznie otwartym oknem i wpływającą do środka zimową zawieruchą. Porzucił jednak tę ideę, gdy tylko odnotował oczyma nową awarię – córkę bez odzienia,  która bez ambarasu wystawia się na pożądliwe oczy włóczących się po tym odludziu,  tylko by spojrzeć właśnie przez te oświetlone szyby. I słyszy ona krótko i na temat: zgaś światło, spuść rolety, zakryj się, wychodzę kochanie.

„I nie stój nago przy oknie”. Nie stój nago, choć nikt w tej rodzinnej wsi nie będzie miał powodu, by chodzić po nocach i próbować zajrzeć w twój niedostępny skrawek domu. Zakryj się, choćby nie wiem co.

Stoję, już sam_, bez szmat na ciele, po ciemku tuląc do siebie swą krótkowzroczność. Łapiąc się kurczowo za bok oraz klatkę, w poczuciu zdrady pytam „To tak się ma to moje bezpieczeństwo osobiste?”. Że mogę wyjść na świat spokojnie chronion_ przez Konstytucję i morale, gdy założę buty, majtki, stanik, jednak tak czy siak nigdy nie da mi się chodzić uczciwie, obcować ze swym ciałem obnażony? A jak już, to tylko na własną odpowiedzialność? Najwyraźniej wychodzi na to, że u źródła nie ma bezpieczeństwa, zostaje tylko tarcza uwarunkowanych obietnic bez pokrycia. Nic, co ludzkie, nie jest nam obce, lecz człowieczeństwo w prawdziwszym wydaniu i tak ląduje schowane między kubłami na śmieci.

Wstydź się krwi między nogami i nawet nie waż się pokazać podpaski w ręku, bo to brudne. Wstydź się wspomnień spermy z wczorajszej nocy z ukochanym, chyba że zrobisz z tego frazes sprośnego żartu bez pasji, dla wygody, dla lansu. Obrzuciliśmy Ewę i Adama chmarą kar i potępień za ich czyn, lecz sami nosimy jarzmo wstydu, którym faflunimy sobie wiecznie nasze ciało. Ścinamy sobie tożsamość poprzez wykluczenie w profanum. Możesz wyjść na ulicę walczyć o wolność macicy, lecz nie wymażesz z tła ludzi, którzy sztukę na szramach twych odkrytych ramion i boków uznają za wartą co najwyżej umieszczenia w sztuce pornografii. Bóg jest ideałem, nieomylnością, protoplastą naszych osób, czyż nie? To jaką znajdziemy wymówkę na to, iż postanawiamy urągać Jejo1 największemu dziełu, plując na nie hańbą i tabu? Herezja?

A co zrobi artysta,  który w swej aseksualności musi raz za razem być świadkiem tego, jak dzieło jego krwi i mięśni, jego posąg dawidowy, zostaje naruszone samą ideą impertynenckiej seksualizacji? Seksualizacji zrywającej z niego większe poczucie bezpieczeństwa i godności? Złoto i załzawione oddanie stoją w obrazie podświadomości nas samych tylko u stóp obnażenia, tam, gdzie kreska żeńska może stać się również męską. Człowiek nie w odzieniu, lecz w skórze jedynie odsłania się przed Bóstwem najchwalebniej.

Chwila, jak każda fala, powoli odpływa. Kładę się do łóżka, wyobrażając sobie, czy właśnie to jest skrawkiem uczucia rzeczywistości uchodźców i odmiennych, co żyją w świecie, gdzie najbardziej podstawowe potrzeby nie mają prawa zostać zaspokojone. „Niestety tak działa świat dziecko, nic z tym nie zrobisz.”, powiada tata. Mrugam, w tym mlecznym mroku, w tych zamazanych konturach i pulsie siły skóry mych ramion, rozciągniętej jak opalona rękojeść miecza. Odchodzę w sen, ciasno wtulon_, i myślę, że przynajmniej teraz moje szmatki na ciało zwane ubraniami mogą zostać rzucone tam, gdzie w pobożnym życzeniu być powinny  —  w kącie zatrzaśniętej szuflady.

 1Zastosowana tu inkluzywna oraz neutralna płciowo forma słowa „Jego” stanowi osobisty wyraz szacunku autora wobec postaci Boga. Jest to umotywowane jego przekonaniem, iż istota ta nie może mieć z góry narzuconej płciowości, jeśli nie ma ciała jako byt niematerialny ani też nie mamy żadnej pewności, czy posiada ona w ogóle jakąś właściwą sobie tożsamość płciową i tym samym preferowane formy językowe.