NE_NI logo

Dziadocen to postawa…

Z Dominika Lasotą rozmawia Mateusz Orzechowski

Fot powyżej: Młodzieżowy strajk klimatyczny, Warszawa, 2021 (fot: Michalina Kuczyńska)

Mateusz Orzechowski: Zacznijmy może od początków Twojego aktywizmu jak on się zaczął? Co było Twoją iskrą do działania? 

Dominika Lasota: To jest ciekawe pytanie, ponieważ często, gdy rozmawiam i opowiadam o tym, to ciężko mi znaleźć taki jeden moment, jeden początek. Była to dla mnie dłuższa, wielowątkowa droga, która do mojego zaangażowania doprowadziła. Od nastoletnich lat interesowałam się sprawami politycznymi, międzynarodowymi. Dużo o tym czytałam i rozmawiałam z tatą i to nas bardzo mocno łączyło. Szczególnie w gimnazjum kwestia zmian klimatu, bo wtedy jeszcze nie mówiło się „kryzysu klimatycznego”, bardzo mnie pasjonowała. Czułam, że coś jest nie tak, ale jeszcze jako trzynastolatka nie zdawałam sobie sprawy ze skali tego, o czym mówimy. Następnie w liceum wyjechałam do szkoły z internatem, na stypendium do Anglii i przez to, że było to konserwatywne, trudne, zamknięte środowisko, bardzo brakowało mi tam społecznych inicjatyw i rozmów o tym, co dzieje się dokoła nas. Tam też miałam taki bodziec, żeby rzeczywiście robić coś społecznie. Zaczęłam organizować jakieś zajęcia, spotkania na tematy społeczne, w tym kwestii klimatycznych. Natomiast myślę, że jako wyraźny początek mojego aktywizmu mogę uznać początek pandemii, kiedy wróciłam ze szkoły w trakcie lockdownu, w momencie wielu kryzysów, był to kryzys zdrowotny, klimatyczny i polityczny, ale także społeczny. Gdy to wszystko tak się nałożyło na siebie, powiedziałam sobie: Okej! to jest ten moment! “I od tamtej pory minęło półtora roku, od kiedy angażuję się w ruch klimatyczny i teraz już szerzej w działalność społeczną. To było półtora roku codziennej, ciężkiej pracy. Pierwszą moją zorganizowaną akcją był protest pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów z osobami z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, to była jeszcze taka grzeczna akcja przeciwko mało ambitnej polityce klimatycznej. Młode osoby wyrażały sprzeciw. Potem przerodziło się to w jakieś większe rzeczy, a teraz ten aktywizm jest już szeroki i dzieje się naprawdę wiele. 

MO: Mówisz o protestach np. pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, mówisz też, że działasz już dosyć długo i trochę z “dziadersami” miałaś do czynienia. Do nich jeszcze przejdziemy, ale ciekawi mnie, czy w swojej działalności spotkałaś się z wykluczeniem młodych osób aktywistycznych z procesów decyzyjnych dotyczących klimatu?

DL: To, z czym się mierzymy w kontekście kryzysu klimatycznego, to fakt, że jedynie osoby u władzy mają możliwość decydowania o tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Z tym walczymy. Myślę, że jest to już jakaś rutyna, że co jakiś czas przy kontakcie ze smutnymi, szarymi panami u władzy zdarzają się osoby, które mówią, że jestem radykałką, idealistką, że jestem niezrównoważona, emocjonalna itd., ale myślę, że jest to taki starterpack dziewczyńskiego aktywizmu. Takie epitety padają zawsze, kiedy kwestionuje się siłę i władzę osób u góry. W tym wszystkim boli mnie nie tylko to, że młode osoby odcinane są od głosu i nie mają wpływu na decyzje o naszej przyszłości, ale również chyba to, że odcina się całe nasze społeczeństwo. To, jak funkcjonujemy w Polsce, mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby do rozmów o tym, co się dzieje, były dopuszczone inne osoby niż tylko te należące do jednej kategorii – w tym przypadku mocno uprzywilejowanych, a jednocześnie wąsko myślących smutnych panów. I jak rozmawiam z moimi osobami przyjacielskimi, które mają tak odmienne postrzeganie rzeczywistości, nie tylko odnośnie do kryzysu klimatycznego, ale także transportu publicznego, usług publicznych, tego co jest wspólne, kolektywne, kwestii mniejszości, jak inaczej moglibyśmy się do siebie zwracać, jak tworzyć prawo, jak inaczej mogłaby wyglądać nasza gospodarka, to te historie, których się uczę od innych osób, są fascynujące. To właśnie te pomysły, wokół których moglibyśmy budować wspólnie rzeczywistość. Ale cały czas stoi pomiędzy nami jakaś zamknięta brama, za którą nie mamy dostępu i która ogranicza wszystkie wizje i kolory. To właśnie jest dla mnie naprawdę smutne. Narzucany monopol na to jak ma wyglądać świat i to, jak go po prostu niszczy. 

Strajk klimatyczny, Warszawa 2021 (fot. Michalina Kuczyńska)

MO: A jak twoim zdaniem powinna wyglądać rola młodych osób? Czy powinna być to funkcja doradcza przy osobach politycznych, czy właśnie na ulicy, krzycząc do osób decyzyjnych czego żądamy? 

DL: Wyobrażam sobie, jak debaty, dyskusje w programach telewizyjnych, czy artykuły na pierwszych stronach gazet są miejscem, w których możemy usłyszeć, przeczytać głos młodych osób, które opowiadają nam o tym, że przeraża ich kryzys klimatyczny i dlatego chcą, żeby Polska wyglądała tak i tak, żeby system energetyczny wyglądał w określony sposób, że musimy odejść od paradygmatu wiecznego wzrostu PKD, a zastanowić się nad tym jak sprawić, żeby w Polsce poziom ubóstwa nie był na tak wysokim poziomie. Młode osoby mogłyby zasiewać w nas przede wszystkim nadzieję, ale także wyznaczać kierunek, w którym mogły_libyśmy dążyć. Czy naszą rolą mogłaby być funkcja doradcza przy polityczkach i politykach? Z doświadczenia i z opowieści moich znajomych mam wrażenie, że to absolutnie się nie sprawdza, ponieważ osoby polityczne często wykorzystują młode osoby do swoich celów i ocieplania wizerunku. Natomiast myślę, że rola młodych osób jako propagatorów czy siewców nowych idei byłaby czymś dobrym.

MO: No właśnie, mówimy o osobach politycznych, czyli w większości myślę o “dziadersach”, jak to się teraz mówi, o Balcerowiczu, albo o Tusku, o rekinach polityki, którzy nie do końca liczą się z głosem młodych osób. Czym dla Ciebie jest era “dziadocenu”? Jak z nią walczysz?

DL: Czym jest dla mnie “dziadocen” – myślę, że definicji może być wiele. To, co ja nazywam dziadocenem, to postawa zakładająca monopol jednej racji, czyli tego, że tylko jeden układ świata, tylko jedna wizja na to, jak powinniśmy robić rzeczy, jest wizją wiodącą. I tym, czym dla mnie charakteryzuje się dziadocen, poza tym o czym już wspomniałam, jest blokowanie i odgradzanie się od innych głosów, innych pomysłów, innych idei, hamowanie jakiejkolwiek zmiany społecznej. To jest taki monolit, taki beton, który nas stopuje, a jednocześnie uznaje się za najwyższą wyrocznię tego co dobre i tego co niedobre. I jeszcze powiem, że kiedy mówię dziadocen, nie mówię tylko o mężczyznach, choć to oni są większością tego zjawiska. Dziadoceńskie mogą być również inne osoby, bo hamowanie zmiany społecznej, wykluczanie innych osób, niezwracanie uwagi na nic poza wzrostem gospodarczym czy własnymi zyskami, to wszystko nie ogranicza się do jednej płci. Natomiast jeżeli chodzi o to, jak ja walczę z dziadocenem – myślę, że szalenie skuteczne jest samo nazywanie tego zjawiska. Jak czytamy w newsach, że jakiś polityk wraca z Brukseli i ma plan na zbawienie naszego kraju, to możemy powiedzieć: “Aha, kropka, stało się!” Ale właśnie! Nałóżmy sobie te okulary i zobaczmy “O! To jest właśnie ten symbol dziadocenu!” Jak 64 letni polityk, który był poza krajem przez kilka lat, a który pochodzi z dawnej epoki i ma niezmienione poglądy i postrzeganie świata, ma mieć receptę na to, co się dzieje tutaj, teraz? Jak on ma mieć adekwatne rozwiązania na szereg kryzysów, z którymi się mierzymy? No nie ma, i raczej dalej błądzi gdzieś w swoich bajkach. Prawdziwa recepta kryje się w wysłuchiwaniu ludzi. To nie może być jednoosobowa wizja. Jeśli jest, to jest to przykład dziadocenu. Kiedy czytamy o jakichś naczelnych ekonomistach tego kraju, którzy kiedyś przeprowadzili transformację i twierdzą, że dalej mają jednoznaczną odpowiedź na to co się dzieje, to także jest przykład dziadocenu, tylko, że o tym się nie mówi. Dlatego zauważyłam, że częścią walki jest właśnie nazywanie tego po imieniu. Należy podkreślić, że jest to walka przeciwko określonemu zjawisku, które ma jakieś cechy i antidotum na to może być swego rodzaju odwrócenie tego. Jeśli dziadocenem jest wykluczanie, to włączajmy inne głosy. Słuchajmy różnych grup społecznych, słuchajmy tego co mają do powiedzenia i tego z czym się mierzą, jakie są ich obawy, wątpliwości, złości, i nadzieje. Wspierajmy te osoby tak, jak one same uważają to za stosowne. Jednocześnie nie gódźmy się na bagatelizowanie, gdy chodzi o nasze cele, o których wiemy, że są dla nas najważniejsze – jak na przykład walka o klimat. Często zauważam, że dopiero gdy nazwę coś dziadocenem, ludzie orientują się, że serio tak jest – mówią mi wtedy: “To jest to, to jest to!” To jest to słowo, którego nam brakowało, żeby nazwać to, co się obecnie dzieje. 

Strajk pod Ministerstwem Aktywów Państwowych, Warszawa 2021 (fot. Max Zieliński)

MO: Powiedz mi jeszcze, jedziesz na kolejną walkę, na COP26, do Glasgow. W jakiej formie tam będziesz, czy na salach, czy jednak na ulicy, a może będziesz to łączyć? Czy jest jeszcze w Tobie jakaś wiara, że osoby decyzyjne będą bardziej ambitne i będą te ambicje realizować, czy to będzie raczej kolejny pokaz greenwashingu?

DL: Faktycznie, jadę na COP, czyli Globalny Szczyt Klimatyczny, na który po raz dwudziesty szósty z całego świata zjeżdżają się osoby polityczne, osoby decyzyjne, a także osoby aktywistyczne z całego świata, żeby negocjować i pchać do przodu politykę klimatyczną. I myślę, że właśnie to, że to jest już dwudziesty szósty szczyt pokazuje, że ta formuła jest absolutnie nieskuteczna. Formuła, w której na dwa tygodnie ściągniemy w jedno miejsce tzw. liderów tego świata, którzy mają zabrać się do roboty i walczyć z kryzysem. To nie ma to sensu. Ten szczyt po raz kolejny da nam puste obietnice. Znów będzie mowa o kolejnych rozwiązaniach, które zostaną tylko na papierze lub omawiane będą działania, które bardziej szkodzą niż pomagają. Dostaniemy kolejny pokaz dyplomacji i płytkich rozmów, które zakończą się tym, że politycy wrócą do swoich państw samolotami i będą kontynuować politykę, która dalej będzie szkodzić. Dlatego, jak myślę o tym szczycie klimatycznym, to nie myślę o tym, że te wszystkie osoby polityczne zaczną działać i zapewniać nam przyszłość, bo to jest ich praca. Na szczyt jadą również z całego świata osoby aktywistyczne – mimo tych wszystkich przeszkód, które się pojawiały. Na przykład prezydencja Brytyjska nie zapewniła szczepionek dla osób, które tego potrzebowały, był duży chaos informacyjny, były trudności ze zdobywaniem akredytacji (czyli wejściówek na szczyt). Mimo tego wszystkiego, będzie tam dużo osób, które będą miały okazję się spotkać i same napisać historię o tym, co się dzieje. Będą mogły opowiedzieć o tym, że ten szczyt nie działa, że to tylko puste rozmowy, że to idealny przykład systemu, w którym żyjemy, który kompletnie ignoruje nas i nasze bezpieczeństwo. Dopóki nie zmienimy tego systemu, nie pójdziemy do przodu. Ja jadę na szczyt już za parę dni i moją największą nadzieją jest to, że spotkam tam moje osoby przyjacielskie, które mają w sobie niesamowitą siłę, które są odważne w swoich działaniach i apelowaniu do polityków. Będziemy chodzić po ulicach, protestować i mówić głośno o tym, co się dzieje za drzwiami COPu, że żadne dobre decyzje nie będą podjęte. Będziemy wspólnie mówić o tym do mediów i się wspierać. W tym wszystkim widzę nadzieję, tam leżą nasiona i pierwsze zalążki rewolucji i lepszego świata. Będę na szczycie chyba we wszystkich funkcjach, oprócz funkcji decyzyjno-negocjacyjnej. Będę w środku – obserwować to, co będą robić osoby polityczne i lobbyści. Ale będę przede wszystkim na zewnątrz, na ulicy, strajkować, działać z odważnymi, ukochanymi osobami i budować dalej inną rzeczywistość. Mocno wierzę, że tam, w Glasgow i tu, w Polsce, jesteśmy w stanie dojść do zupełnie innego, jaśniejszego, bardziej kolorowego i bezpiecznego miejsca. Już wkrótce.  

Dominika Lasota Aktywistka, działaczka  społeczna. Angażuje się w inicjatywy na rzecz klimatu i ludzi. Działa przy Młodzieżowym  Strajku Klimatycznym i międzynarodowym ruchu Fridays For Future.(fot. D. Toboła)