NE_NI logo

Dwie okrutne prawdy

Zachary Larysz

Dwie okrutne prawdy.

W poniższym tekście wypowiem się jako jednostka, bowiem mam poczucie, że doświadczenie tragedii mającej miejsce na granicy polsko-białoruskiej w swoim stopniu i złożoności jest doświadczeniem odmiennym dla każdej osoby. Dla kogoś jest zbliżone do traumy – o czym pamiętajmy, osoby z doświadczeniem uchodźczym są wśród nas – dla innych czymś przykrym, przerażającym, paraliżującym.

Pierwsze doniesienia o śmierci osób uchodźczych na wspomnianych terenach przygranicznych usłyszałem w swoim mieszkaniu, chroniony przed jesiennym wiatrem i deszczem. Niczego nieświadoma partnerka, chwilę wcześniej, powiedziała mi, że rozkręca kaloryfery. Jest wrażliwa na chłód, a przyszła już ta pora roku, która wywołuje drżenie mięśni, czasem smutek na sercu i tęsknotę za słońcem. Rozumiałem ją doskonale.

Ten komunikat był tak prosty, naturalny, coroczny. Po chwili jednak dawno nie poczułem tak trudnego, wstydliwego, pełnego goryczy, żalu, wściekłości i bezsilności odczucia w żołądku. Wyrósł, jak sztywny, kłujący korzeń, w moich wnętrznościach w sekundę i zostawił rozdarcie, z którym nie umiem sobie poradzić. Dalsze słowa będą strumieniem, serią wrysowanych w litery impulsów. W obliczu tego, co się dzieje, nie umiem wytworzyć spójnego, jednolitego ciągu myślowego. Jednak przyszła mi myśl, dotycząca tych terenów, które stały się zielonym grobem dla co najmniej 4 istnień.

To są piękne lasy.

Naprawdę. Parę razy tam byłem.

Będąc dzieckiem zobaczyłem kiedyś, na Starym Mieście w Krakowie, rozkopaną ulicę. Sprasowane warstwy historii. Stałem przy przystanku, w drodze do szkoły, zachwycony tą sytuacją. W krótkiej chwili poczułem głęboki szacunek dla geologii. Pył, czyjaś krew i łzy,  ruiny domu – rozgnieciony grawitacją i okrutnymi prawami fizyki dobytek.

W bieszczadzkich lasach domostwa należące niegdyś do osób wysiedlonych z tamtejszych terenów podczas powojennej akcji „Wisła”, według lokalnej społeczności podkreślają dziko rosnące, żółte kwiaty rudbekii. Jak ostatnie strażnicze istoty, jednonogie duchy o słonecznych głowach przekazują dalej wiadomość: tu był kiedyś dom, zniknęły osoby, zniknął płot – zniknął po nich ślad.

Każdy nasz krok przykrywa fragment ziemi, będący nośnikiem radości i cierpień żywych istnień. Na planecie liczącej ponad 4,5 miliarda lat, jest to myśl pozornie nieszczególna.

Jeżeli kiedykolwiek pojawię się znów w lasach na wschodzie Polski, nie będę mógł wziąć pełnego wdzięczności łyku kojącego, leśnego powietrza. Oddać się zatopionej w zieleni medytacji, za którą kocham lasy. Postawić spokojnego kroku. Będą to bardzo ciężkie, trudne kroki. Będą one mierzone poczuciem bezsilności i wstydu. Wstydu, którym bym najchętniej coś roztrzaskał, zawrzeszczał. Takie gesty są łatwe. Szybkie. Włożona w nich siła i krótki czas dają złudny impuls proporcji wykonanej pracy. Iluzji rozwiązania problemu.

Jednak nie po to jestem w Redakcji tego kwartalnika, by iść skrótami.

Pewna przyjacielska rozmowa ponad rok temu zachęciła mnie do dołączenia do tego zespołu. W pierwszym numerze, w tekście Od Redakcji, próbowałem zabawić się poszukiwaniem tego dziewiczego momentu buntu, pierwszej niezgody na nieczułości tego świata. Ten pierwszy impuls, wołający o walkę, zmianę, edukację, uczciwość i wrażliwość. Taką wrażliwość, która przesyca w opór każdą literę tego słowa i wszystkie inne sąsiadujące z nią w alfabecie. Aż cały ten ciąg liter ugina się pod tym ciężarem, produkując rewolucję w słowie i czynie.

Mamy w swojej misji wpisaną edukację, uwrażliwianie, przekazywanie dalej w świat uważnych i rzetelnych praktyk obywatelskich, wspieranie działań oddolnych. I… nasze ręce rozkładają się w bezsilności na widok sondaży, w których ponad ¾ respondenckich osób opowiada się za decyzjami rządu w sprawie praktyk wobec osób z doświadczeniem uchodźczym, które umierają w lasach na polsko-białoruskiej granicy. Bowiem gdzie tu zacząć? Co można zrobić? Co się stało? Co nam umknęło przez te pokolenia?

Okrutną prawdą, którą musimy wziąć, jako społeczeństwo – miejmy nadzieję, że kiedyś obywatelskie – na przysłowiową klatkę piersiową, jest fakt, iż część osób, które błąkają się przerażone po lasach, umrą. Będą do nas docierać te informacje. Będziemy z obrzydzeniem patrzeć na swoje domy, na kęs jedzenia, który włożymy do ust, na ciepłą kurtkę, którą założymy na ramiona, przed wyjściem do sklepu, po kolejną porcję żywności. I będziemy słuchać kolejnych rządowych komunikatów opowiadających się za antyuchodźczą narracją, stymulujących męczeński mit polskiego przedmurza Europy. Będziemy czuć jeszcze większą bezsilność. I będzie nas ona zżerać.

Oczywiście, możemy dać się tej bezsilności kąsać do cna, sprawić, by nas stłumiła i przemieniła w pozbawione wrażliwości powłoki cielesne – ten odruch jest w zasadzie naturalny. Umysł próbuje się ratować, odciążyć. Miną jednak lata i doświadczenie obecnego kryzysu humanitarnego przy granicy naszego państwa będzie plamą, której nie zmyjemy przez dziesięciolecia. I takich plam może być więcej, jeżeli tendencja sondażowa, opowiadająca się w zdecydowanej większości za pozbawionymi jakichkolwiek resztek humanitarnych praktyk, nie odwróci się w drugą stronę. By tak się stało, potrzebne są praktyki oddolne. Potrzebna jest edukacja. Potrzebne są lata ciężkiej, cierpliwej pracy i wzmacniania głosu tych osób, które marginalizowano przez lata i zmuszono do życia w ciszy i wstydzie. My, jako NE_NI, będziemy Was w tej pracy wspierać. Ale kolejną okrutną prawdą, jaką musimy wziąć na drugą połowę klatki piersiowej, jest fakt, że w większości ta praca należy do Was, czytających te słowa.

Angażujcie się, szukajcie kolektywów działających na rzecz równości, praktyk antydyskryminacyjnych, edukacji, wzbudzajcie wolnościowe idee w Waszych domach, kamienicach, pokojach, reagujcie. Uczcie się słuchać tych wrażliwych i potrzebujących pomocy głosów, którym system każe zamilknąć, dzielcie się swoimi zasobami, budujcie symboliczne dłuższe stoły – nigdy mury.

Ostatni akapit zakończę słowami, które dzieli ze mną zespół redakcyjny: życzymy Wam wytrwałości, spokojnego oddechu, siły, wrażliwego spojrzenia i wspierających Was we wszystkich praktykach wolnościowych osób. Nie jesteście sami_e. Odnajdźcie się, zsieciujcie i wygenerujmy kapitał, który w następnych pokoleniach sprawi, że odpowiedzialne za śmierć tych osób praktyki i decyzje odejdą w niepamięć.

Nawet niech i zostaną w naszej pamięci – jako wspomnienie pełne pogardy, do którego nigdy nie wrócimy – jako społeczeństwo.