NE_NI logo

Skamieliny splecionych dłoni

Maciej Kogut, Barbara Trojanowska

Po roku wspólnego odkrywania w naszym podcaście Queerstorie historii ludzi, symboli, miejsc i wydarzeń, które kształtowały queerowe tożsamości, w pierwszym artykule do Kwartalnika Ne_Ni postanowiliśmy podsumować nasze refleksje krążące wokół queerowej historii, dziedziny złożonej, paradoksalnie otwartej, a zarazem kluczowej dla społeczności LGBTQ+.

Barbara Trojanowska: W jednym ze swoich wykładów Judith Butler wspomina moment, w którym odkryła że jest  homoseksualna – wiedziała wtedy o istnieniu tylko jednej podobnej sobie kobiety, która nazywała się Safona. Kiedy  odkrywamy, że pewna część nas – związana z tożsamością seksualną lub płciową – odbiega od normy społecznej,  zaczynamy się zastanawiać, czy istnieją inne podobne nam osoby. Pewnie każd* z nas ma swoją Safonę, odległą  postać, w której po raz pierwszy zobaczył* siebie i poczuł* się dzięki temu mniej samotn*. Współcześnie tę rolę pełnią  pewnie raczej aktorki czy polityczki, a nie poetka, która żyła w VII wieku p.n.e. – niemniej, mechanizm oddziaływania  ikon i reprezentacji pozostaje ten sam. To ważny element kształtowania się tożsamości. Rozróżniamy, co czyni nas  „innymi”, zauważamy, że osoby nam podobne przez stulecia oglądały się na Safonę, cesarza Hadriana czy Michała  Anioła. No właśnie, bo nie znajdując nikogo takiego blisko, szukały w odległych, mitycznie queerowych krainach, takich jak starożytna Grecja i Rzym czy renesansowe Włochy.

Maciej Kogut: Moment nazwania tego, co czyni nas innymi jest ważny nie tylko dla jednostki, lecz także dla budowania tożsamości zbiorowej. Przez lata wytworzy**śmy ją  jako społeczność queerowa, choć ta, jako jednolita grupa, kształtuje się dopiero od kilkudziesięciu lat. Oczywiście nie  mówię o mniejszych wspólnotach w konkretnych czasoprzestrzeniach (takich jak choćby kobiece Stowarzyszenia Złotej Orchidei w Chinach sięgające XVII wieku), ale o licznej społeczności, pod której parasolem mogą schronić się i znaleźć zrozumienie bardzo różne osoby o bardzo różnych doświadczeniach (a przynajmniej tak powinno być). I chociaż queerowa tożsamość zbiorowa to już trochę inny temat, nie da się jej odciąć od historii, bo to przecież ona zmusiła niecisheteronormatywne osoby do wyodrębnienia się ze społeczeństwa. Tak, zmusiła, pokazując je palcem, wypychając z i tak zakorzenionej w patriarchacie rzeczywistości. A precyzując, nie historia sama w sobie, lecz ludzie, którzy ją tworzą, a później piszą ją i wykorzystują do swoich celów – ci, którzy mają władzę. Do tematu opresji, który w tym miejscu próbuje się już wydostać z labiryntu moich myśli, jeszcze wrócę, ale pozostańmy przez chwilę przy tożsamości zbiorowej, bo historia – obok m.in. kultury czy symboli – jest najistotniejszym elementem wpływającym na jej kształt. Wystarczy się  przyjrzeć, jak niektóre siły polityczne wykorzystują historię do budowania swoich narracji. My, osoby LGBTQ+, jesteśmy z niej wyrzucone, a przynajmniej postawione gdzieś obok jako „oni”. Zagrażający reszcie swoją odmiennością, żądni przywilejów „oni”. Wymazuje się więc nasze odmienne doświadczenia, naszą kulturę i odbiera się nam głos. A jeśli nie było i nie ma dla nas miejsca w historii, to jak mamy budować swoją tożsamość? Patrząc przez taki pryzmat, można więc nawet zrozumieć ignorancję ludzi mówiących, że „kiedyś czegoś takiego nie było”. W pewnym sensie to prawda – osoby queerowe pozostawały w ukryciu i, jak mówiłaś, ich nieliczne ikony, historyczne punkty odniesienia były odległe. Warto dodać, że w związku z tym mogły być znane tylko osobom bardziej wykształconym i bogatym. Wracając do mojej myśli przewodniej, jakaś forma queerowej tożsamości istniała zawsze, ale nie mogła w pełni się wykształcić. A jak powiedziała pierwsza w kosmosie lesbijka, astronautka Sally Ride, jeśli czegoś nie widzisz, to  nie możesz tym być. 

BT: To prawda, bez historii nie istniejemy jako społeczność, jesteśmy porozrzucanymi w czasie i przestrzeni anomalia mi. Nie przypadkiem pierwsze publikowane badania nad przeszłością „homoseksualistów” były prowadzone mniej więcej w tym czasie, w którym kształtowała się ich tożsamość w dyskursie medycznym. Wtedy też Karl Heinrich  Ulrichs – prawdopodobnie pierwszy aktywista działający na rzecz praw osób homoseksualnych – stworzył słabo dzisiaj znaną kategorię „urninga” i zaczęto mówić o „greckiej  miłości” w kontekście relacji jednopłciowych. Wtedy też, w epoce wiktoriańskiej, doszło do wielu tożsamościowych rewolucji, a także do pierwszych prób zbadania czegoś, co dziś nazwalibyśmy queerową historią. 

Queerstorie, Bartosz Kołata

MK: Zastanówmy się może nad samą potrzebą badania queerowej historii, o czym już zresztą napomknęliśmy.  Opowiadając historię osób cisheteronormatywnych, nie podkreśla się przecież aspektu ich seksualności, również  ich tożsamość nie jest przedmiotem dyskusji, bo nie ma problemu z jej niewidzialnością. Odzwierciedla to sposób  myślenia społeczeństwa, które z góry zakłada, że wszystkie osoby są (i powinny być) takie same, nie podważa tego.  Narracja, jaką znamy, jest opowiadana z tej samej perspektywy. Dlatego nie ma potrzeby odkrywania na nowo historii osób heteroseksualnych, w przeciwieństwie do tych o mniejszościowej tożsamości. Systematyczne badania nad nią trwają dopiero od kilkudziesięciu lat. To dziedzina wciąż nowa, kształtująca się; wciąż otwartych pozostaje wiele pytań: co dokładnie badamy? Czy powinn*śmy skupić się tylko na intymnych relacjach osób queerowych? Jakie jest w historii miejsce osób, które nie wchodzą w związki romantyczne i czy sam akt seksualny jednoznacznie wskazuje na czyjąś tożsamość psychoseksualną?  

BT: Tych pytań jest jeszcze więcej, co pokazuje z jak silnie queerową – nie tylko w sensie jej przedmiotu, ale także interdyscyplinarnego, płynnego i trudnego do uchwycenia  charakteru – dziedziną mamy do czynienia. Poruszamy się w paradoksalnym dyktacie „dowodów”, badamy, co nie widzialne: historie intymnych relacji, odczuć i upodobań, wydarzenia, które nie miały prawa bytu, więc ich ślady były zacierane… a jednocześnie oczekujemy dostarczenia jednoznacznych dowodów, że rzeczywiście do nich doszło. Ale jakich? Skamielin splecionych dłoni, rentgenowskich zdjęć  skrzyżowanych spojrzeń? A może zużytych prezerwatyw albo próbki wymieszanej śliny?  W rzeczywistości bada się często pieczołowicie zaszyfrowane listy i pamiętniki, dokumenty z rejestrów opresji – prawa, medycyny i religii – i interpretuje się specyficzne wybory życiowe. Z boku pozostają osoby niepiśmienne i takie, które na swoje życie, np. zamążpójście, nie miały większego wpływu. A i tak, żeby „oficjalnie” uznać nieheteronormatywność osoby historycznej, trzeba przedrzeć się przez gąszcz pytań i mniej lub bardziej absurdalnyc wątpliwości. Cary Grant i Randolph Scott żyli ze sobą przez ponad dziesięć lat i według przyjaciół byli sobie całkowicie oddani, ale jednocześnie producenci filmowi aranżowali  im kolejne, krótko trwające małżeństwa i płacili dziennikarkom i dziennikarzom, by rozpisywali się o ich romansach z kobietami. To miało świadczyć o ich bezsprzecznej heteroseksualności. Maria Konopnicka dzieliła dom, podróże i rodzinne chwile z Marią Dulębianką, obok której chciała być pochowana, ale przecież urodziła ośmioro dzieci… więc żadną lesbijką nie była, prawda? Oczywiście podobne wątpliwości nie muszą być bezpodstawne, zawsze należy wziąć pod uwagę szerszy kontekst. Niemniej przyglądając się różnym życiorysom, zbierając kolejne poszlaki i – koniecznie! – zostawiając za sobą heteroseksualny matriks, możemy odkryć, że historia była dużo bardziej queerowa, niż nam się wydawało. 

MK: Przerwę Ci na chwilę, bo chciałbym wrócić do kwestii wpływu, jaki wywierają na nas widzialność queerowych  osób i ich doświadczenia, żeby zastanowić się nad sposobem pisania historii. Znając już lepiej biografie takich ludzi i odkopując coraz więcej świadectw ich życia, możemy zobaczyć w nich siebie i utożsamić się z nimi, co oczywiście jest rzeczą naturalną, robimy tak wszyscy na różnych płaszczyznach. Tutaj pojawia się jednak pytanie: w jakim stopniu współcześnie możemy identyfikować się np. ze starożytnymi Grekami czy z trybadami renesansowego Londynu? Pomijam nawet wątpliwości związane z opisywaniem ludzi z dawnych czasów i kultur dzisiejszymi terminami, które wyrosły z naszych doświadczeń… To również dobre miejsce, by powiedzieć o opresji i cierpieniu w historii oraz ich wpływie na nasze życie dzisiaj. Nie dziwi mnie, że spoglądamy w przeszłość i widzimy odbicie naszego cierpienia (i nie  tylko) w historiach innych osób, szczególnie, jeśli były podobne do nas: kochały jak my i również za to cierpiały. Ale to jednak nie jest nasze cierpienie. My nie by**śmy na przy kład więźniami i więźniarkami obozów koncentracyjnych za swoją odmienną – a czasem jedynie domniemaną – orientację czy tożsamość. Z kolei jeżeli nie jesteśmy osobami seropozytywnymi, nie możemy porównać swoich trudnych doświadczeń z cierpieniem osób zmarłych z powodu AIDS. A wciąż niestety osoby LGBTQ+ są często ofiarami prześladowań i w wielu miejscach na świecie dzieją się rzeczy tragiczne (wystarczy wspomnieć o sytuacji w Czeczeni, Brazylii czy Arabii Saudyjskiej). U nas także, co odczuwamy silniej z każdym dniem, sytuacja wciąż się pogarsza. Zrozumiałe jest więc, że ludzie wracają do historii i wskazu ją na dawne wydarzenia, w których widzą często analogie do czasów teraźniejszych. W mojej głowie rodzi się jednak refleksja: czy chcemy budować swoją tożsamość na cierpieniu, wykluczeniu i opresji? Szczególnie żyjąc w takim państwie jak Polska, gdzie z pokolenia na pokolenie przekazuje się traumy historyczne, gdzie już dawno przyjęliśmy jako naród rolę męczennika i właśnie na cierpieniu zbudowaliśmy tożsamość społeczną. Opierając na bólu swoją tożsamość jako społeczność queerowa, otoczone_eni by**byśmy nim z każdej strony i ból ten ciągle tkwiłby w nas – choć ostatecznie tak chyba jest mimo wszystko. Niestety nie łatwo odrzucić takie rozwiązanie, bo cierpienie i opresja to właściwie wszystko, co dała nam w spadku historia. Nie po trafię też odpowiedzieć – i pewnie nigdy nie będę w stanie  – na pytanie o to, jak pamiętać o naszej historii, wyciągać z niej lekcje, by świat nie popełniał już tych samych błędów, a jednocześnie by uniknąć traumy i uwolnić się od bólu. 

BT: Pytasz więc, jak pisać historię LGBTQ+, czy pozwolić sobie na przykład na dominację narracji o opresorach i męczennikach, i na ile możemy uważać ją za naszą. Warto też zapytać o to, kim mają być bohaterzy i bohaterki tej historii. Słynna badaczka historii kobiet Merry Wiesner-Hanks sformułowała pytanie, czy istnieje choć jeden czynnik, który  łączyłby wszystkie kobiety w historii – co miały wspólnego Amerykanka prowadząca dom w XIX wieku z Afrykanką, która pracowała na polu ramię w ramię z mężczyznami? A skoro kobiety były uważane za nieracjonalne i gorsze od  mężczyzn, to jak w ich grupę wpisać królową Elżbietę I? I jeśli takiego wspólnego mianownika nie ma, to czy jest sens pisać wspólną historię kobiet? Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, jeśli chcemy opowiedzieć o losach lesbijek,  gejów, osób biseksualnych, transpłciowych, aseksualnych… Jeśli mamy ze sobą coś wspólnego, to tylko tę niejasną  queerową tożsamość, zawierającą doświadczenia, o których mówiłeś. Podobne rozmyślania rozszerzyły paradygmaty badań w latach dziewięćdziesiątych. Ale skupienie na historii kobiet, od której wyszłam, towarzyszyło już pierwszej fali feminizmu i urosło do rangi jednego z ważnych celów badawczych drugiej. Analogicznie badania nad historią osób LGBTQ+ są koniecznym elementem naszej emancypacji, co realizuje się także w Polsce. Wróciłam niedawno do artykułu Roberta Biedronia w publikacji Queer Studies.  Podręcznik kursu z 2010 roku, w którym została systematycznie opisana cała znana wówczas historia homoseksualności w Polsce. Dziś wiele zagadnień nieobecnych lub jedynie wspomnianych w tamtym tekście doczekało się  poważnych badań, naukowych i popularnonaukowych publikacji. Rodzi się w Polsce historia osób LGBTQ+, dziedzina żywa, ekscytująco otwarta i absolutnie potrzebna. Bez historii nie istniejemy, bez wprowadzenia jej do szkół, bez zapamiętywania nazwisk i poznawania życiorysów queerowych osób nie znikną komentarze: „Kiedyś tego  nie było” i pytania: „Po co w ogóle mówić o tym, kto z kim sypiał?”. Bo dopóki nasza równość nie zostanie powszechnie uznana, prywatne życie queerowych historycznych ikon musi krzyczeć z nagłówków.

Tagi: