NE_NI logo

Strzępki w zawierusze

Zachary Larysz

Zastanawiali_łyście się kiedyś, jak nośną metaforą w literaturze jest burza, szczególnie ta piaskowa? Drobiny atakujące każdy fragment ciała, szczelnie zamykane otwory oczu i ust, by pył nie przejął wnętrza, nie odwodnił, nie wskoczył na pokład, jak pirat, nie zdemolował i nie utrudnił. Najtrudniejszym literackim doznaniem piasku była dla mnie lektura Kobiety z wydm Kobo Abe. Piasek jest tam żywym niemal obiektem, rojem, który wnika, atakuje, odbiera poczucie bezpieczeństwa. Do katorgi więzienia solidną dawkę ciężaru dokłada człowiek. Przylepiający się do spoconego ciała piasek jednak dominuje. Czytając, zasycha Ci w ustach, czujesz rozdrażnienie każdą drobiną, wyczuwalną przy skórze. Kafka nad morzem Murakamiego z kolei inaczej wykorzystuje w opowieści burzę piaskową. Też obezwładnia, zatyka usta i zabiera oddech, jednak główny bohater korzysta z niej, by scalić się z każdym ziarenkiem. Zamiast walczyć z nawałnicą, poddaje się jej i pokonuje ją, stając się burzą. Każda komórka ciała tańczy ruchem kuleczki piasku. Przechodzi przez ścianę pyłu i wychodzi z niej silniejszy.


Mamy lato 2022 roku. Dwa lata temu wybuchła pandemia. Z początkiem tego roku wojna, którą znali_łyśmy od 2014 roku, przybrała na sile, zmieniając naszą dotychczasową rzeczywistość w sposób, którego ostatni raz doświadczyły poprzednie pokolenia. Część z nas, by przetrwać, musiała wejść w tę burzę piaskową, niemalże skoczyć na główkę, wyssać z niej każdą mądrość i zdobyć siłę. Dla innych doświadczanie ostatniego czasu było arcytrudne. Chciałbym, by wybrzmiał głos tych, dla których ostatni czas był obciążający w ten krytyczny sposób. Obciążający w dosłownie wszystkim.

Moją opowieść rozpoczyna doświadczenie twórczości Wisławy Szymborskiej w przestrzeni miasta, w którym mam dom i część rodziny. W jakiejś przyulicznej gablocie zobaczyłem gigantyczny plakat z tekstem jednego z jej wierszy. Zaznaczę: uwielbiam jej poezję! Jednak po przeczytaniu treści plakatu poczułem uczucie niezgody. Potem wyrozumiałość. Potem znowu niezgodę. Towarzyszyła mi do pierwszego łyku kawy w niedalekiej kawiarni, siedziała mi na żołądku dobre pół godziny, jak zimna, ołowiana kulka. Siedzimy z Zuzą przy stoliku. Decydujemy się na pewien eksperyment. Jako dwie osoby w spektrum autyzmu w klekoczącej i syczącej kawiarni podejmujemy temat uważności i wrażliwości. Zaproponowałem pierwotnie spotkanie w parku i przeprowadzenie tej rozmowy w ciszy zieleni. Ale widocznie ktoś tego dnia zaprogramował ulewny deszcz i wiatr. Więc opcja na wizytę w parku odeszła w niepamięć. Każde szybko wchłania porcję jedzenia, uspokaja burczące symfonie żołądka, by nie przeszkadzały w późniejszej rozmowie. Sprzątamy stół z okruchów. Zauważyłem, że kartę z menu nieświadomie ułożyłem równolegle z krawędzią stołu. Odkręca się pełen zawór w umysłach, strumień wymiany zdań zaczyna się przelewać przez blat.

– Wiesz co, jak myślę o słowie uważność, to mam dwa skojarzenia, pierwszy obraz jaki mam, to prawo jazdy, bycie kierowcą, którym jestem fatalnym – musisz być w ciągłej gotowości na reakcję, jednocześnie łapać dużo bodźców i podejmować konkretne kroki, aby dana czynność wyszła bezpiecznie, spoko…

– Taka reaktywność.

– Dokładnie, taka reaktywność, czujność. I z kolei to drugie skojarzenie mam w kierunku takiej czułości.– Uważności na czyjeś potrzeby?

– Tak, ale też na siebie i na swoje potrzeby. Właśnie mindfulness mi bardzo pasuje w tym kontekście jako pojęcie, bo określa takie zwrócenie uwagi do siebie. I nie w takim ujęciu egoistycznym, tylko określające spojrzenie na siebie, z czułością. Zauważenie, gdzie może jest potrzebna dodatkowa praca, jakieś wzmocnienie. I to też może wychodzić na zewnątrz, być procesem obserwacji, czy osoba z naszego otoczenia nie potrzebuj… łe, co to jest?

– Jakiś glutek, chyba jeden z takich glutków do przyklejania plakatów.

Z nerwów rozmową zwracam uwagę glutkowi. Czuję, że będę się gubił i plątał w następnych minutach tej wymiany zdań, każdy huk i poszczególne słowa ze stolików obok mnie angażują. Glutek. Próbuję go strącić zręcznym pstrykiem palców, jednak wyobrażenie tej zręczności było widocznie dosyć miałkie, palce nie trafiają, daję sobie spokój. Ale w dotyku w sumie nie był odrzucający, nawet miękki i przyjemny, jak dobrze wyrobione ciasto. Tylko ten ciemnoszary kolor nie był zachęcający do dalszych badań.

– Te medytacje i praktyki, które są zwrócone w naszą głębię też możesz przekierować wobec osoby, jakiejś, tę czułość i uważność na jej stan i potrzeby. Tylko właśnie, czym jest ten daydreaming w tym kontekście? Takim ignorowaniem bodźców z zewnątrz? Tworzeniem własnych, własnego świata?

– Nie do końca. Po prostu nie łapiesz ich.

– Jak „nie łapiesz”? Jak to się robi?

– Bo zobacz, uważność, o której wspominasz, jest trochę taką czujnością, na przykład czujnością skierowaną wobec nieprzekroczenia czyichś granic – tym jest trochę ta uważność na kogoś. Jednak uważność, o której myślę, jest chłonięciem tych bodźców z otoczenia i odtwarzaniem, analizowaniem ich w czasie rzeczywistym. Kiedy myślę o sobie „jestem teraz uważna”, czuję, na przykład, lekki ucisk buta na stopie, czuję klej na palcach, którego dziś używałam, chłód szklanki na moich opuszkach, widzę Ciebie naprzeciw; te informacje, jak i inne, przetwarzam w czasie rzeczywistym. Dla osób w spektrum jest to bardzo… obciążające.

Myślę o śnie, który ostatnio miałem w nocy. Był częściowo zaskakująco przyjemnym snem, miłym oderwaniem od dotychczasowych obrazów, które nie pozwalały mi wypocząć. Bo albo pojawiały się tam końce świata, albo błądzenie po jakiś labiryntach, wojny. Tu śniłem, że jestem rybakiem i siecią jednocześnie. Mam świadomość rybaka, który chce łowić, ale jednocześnie jestem narzędziem do łowienia. I jestem zanurzony w głębinie, z mojego ciała na cztery strony świata wyciągają się sieci, które wyłapują organiczne cząstki w wodzie, puszczane w ruch przez toń prądem, niewidocznym dla oczu, ale wyczuwalnym w moich skrzydłach z niezliczoną ilością oczek. I nagle z dwóch osi sieci robią się kolejne, gwiaździście rozłożone, jak róża wiatrów. We wszystkich kierunkach. Sen był przyjemny. Do momentu, kiedy czułem, że te sieci są jak skrzydła, unoszą mnie w toni. Potem każda z nich stała się ciężarem, każda gromadziła ławice ryb, planktonu. Ciężar nagromadzonego w nich materiału zaczął mnie powoli ściągać na dno. Sieci były częścią mnie i nie mogłem się ich pozbyć. Resztą snu był rozpaczliwy odruch wydobycia się na powierzchnię. Przynajmniej kolor toni był ładny.

Ilustracja Bartosz Kołata


– Rozumiem to. Myślę teraz o osobach z mojego otoczenia, ich mózgi potrafią sprawnie katalogować bodźce odbierane przez ciała na… Jakby to nazwać? Odpowiedni priorytet? Tak, to ma dużo sensu, mózg musi sobie radzić jakoś z nawałem tych informacji, część katalogować jako „Okej, nie musisz się teraz tym zajmować, ale ta informacja jest, pamiętaj o niej”. Coś o względnie niskim priorytecie. Na szczycie tej drabiny są informacje o wysokim priorytecie, czyli coś, co zagraża życiu, bezpieczeństwu. Niektóre osoby mają w tych mózgach takie metaforyczne sitko, którym umieją zręcznie przesiać ważne od mniej ważnego. I trochę im tego zazdroszczę, bo mój mózg sprawia wrażenie, jakby zamiast sitka była obręcz, wszystko jest na wysokim priorytecie. Ale też rozumiem, że mózg działający jak ta metaforyczna obręcz, nie jak to sitko, może się pojawiać w sytuacji zwyczajnego zmęczenia, wyczerpania psychicznego. Całe ciało wtedy mocniej rezonuje na bodźce, jest bardziej…Hm, czułe?

– Wrażliwe?

– Wrażliwe jest jakimś miłym słowem, myślę o takim stanie, gdzie tkniesz i wszystko gra jak struna, niekoniecznie ładną melodię.

– Wrażliwość pasuje tu jako słowo. Ale to, o czym mówisz, jest też dobrą metaforą, by ukazać to, w jaki sposób świat i zawarte w nim informacje przetwarzają osoby autystyczne. Bo, zobacz, osoba w spektrum ma dużą wrażliwość często na bodźce dźwiękowe w otoczeniu. To jest dla osób trudne, ciężkie w procesowaniu, doświadczaniu. Jak masz osoby neurotypowe, ich przetwarzanie bodźców dźwiękowych otoczenia jest inne, bo potrafią wyodrębnić poszczególne kanały z otoczenia, rozdzielić tę mieszaninę. Resztę wytłumić, zignorować. Osoba ze spektrum niekoniecznie to potrafi, każdy z tych dźwięków jest, jest tak samo silny i razem są… zwyczajnie irytujące.

– Też nie tylko słuch tu może być problematyczny. Myślę, że doznania wzrokowe też. Dotyk, smak, węch ma dosyć wąskie pole odbioru, zapach czujesz albo bardzo silny, albo ten najbliżej nosa, raczej tych doznań jest nieco mniej, niż przy takim słuchu. Dotyk – tak samo, czujesz albo zmianę temperatury, albo najbliższe doświadczenie ciała, to uciskanie buta, o którym wspomniałaś, chłód szklanki, twardość krzesła. A taki wzrok… Kiedy patrzę teraz w tamten kąt, widzę rośliny w doniczce, widzę cegłę na ścianach, ale mój umysł zaczyna je chłonąć, myśleć o komórkach rośliny, o jej gatunku, o wieku cegieł. I każda z tych informacji pojawia się i jest tak samo… ważna dla mnie, jednocześnie zabierająca uwagę dla innych rzeczy w otoczeniu. Nagle w jednym fragmencie obrazka, który widzę, pojawia się tysiące relacji i znaczeń.

Dlatego podczas rozmowy nie patrzę w oczy. Twarz ludzka potrafi w swojej mimice strasznie rozpraszać. A chcę bardzo mocno wsłuchać się w słowa osoby, więc trochę odłączam „oczy”, patrzę w najmniej zobowiązujący sensorycznie i wizualnie punkt, by tylko i wyłącznie słuchać. Albo i mówić. Nadawanie i odbieranie jest w tym przypadku świadomie odciążone z dodatkowego bodźca, czyli twarzy ludzkiej. Tak trudnej do narysowania, tak wymagającej w fotografii, tak wspaniałej, jako narzędzie noszenia symboli, emocji, znaczeń w sztuce i kulturze.

– Tylko wzrok jest łatwiejszy do opanowania. Możesz zamknąć oczy. Możesz się odwrócić. Słuch jest trudniejszy, bo rezonuje dźwiękiem całe ciało.


Milczę, skupiłem na rozebraniu na części zamienne paprotki stojącej w kącie. Rozumiem, co mówi. Faktycznie. Przypominam sobie postać Evelyn Glennie, szkockiej perkusistki, w której twórczości się zakochałem lata temu. Jest to osoba głucha, a tak świetnie wykorzystuje swoje ciało jak wzmacniacz, czerpiąc z drżeń powietrza wokół i weń niego. Gra na bosaka. W wywiadach często wspomina, że czuje, jak muzyka, którą gra, rezonuje w jej klatce piersiowej, jak w szkielecie pięknej katedry. Jako fotograf koncertowy lata temu widziałem swoimi obiektywami tuziny muzyczek i muzyków, odczuwających dźwięki bosymi stopami na scenie. Poznawanie świata bosą podeszwą stóp zawsze mi się kojarzyło z czułością wobec planety.


– Jak Twoim zdaniem się objawia uważność? W sensie ta uważność wobec siebie samego, samej, ta medytacja, albo ta, skierowana wobec kogoś bliskiego z naszego otoczenia?

– Hm, to zależy, o jakich potrzebach rozmawiamy. Od małego dziecka świat dorosłych uczy nas uważności na takie potrzeby fizjologiczne. Musisz iść siku, napić się wody, powiedzieć, że czujesz głód, zimno, gorąco. Teoretycznie one powinny być czytelne, proste do zauważenia. Ale niekoniecznie jest to czytelne dla osób w spektrum. Kiedy byłam w procesie diagnozy w kierunku spektrum autyzmu, osoby mnie pytały, czy zdarzało mi się, na przykład, zapomnieć o swoich potrzebach. Głodzie, toalecie. Czymkolwiek! I tak, zdarzało mi się. I osoby, które w moim otoczeniu były albo w procesie podobnej diagnozy, albo miały już ją za sobą, miały podobnie. Jak rozmawiałam z osobami neurotypowymi, to były totalnie zdziwione: „Ale jak, zapomnieć o tym, żeby się napić? Zjeść coś? Zapomnieć o siku? Jak?”. Taka uważność, o której teraz myślę, może się ukazywać w takim prostym… słuchaniu swojego ciała? Mózg też jest częścią ciała. Trzeba spojrzeć na to, co się z nim dzieje, z nami, że czujemy przebodźcowanie, wymęczenie.

Czasami latem totalnie wylatywało mi z głowy, by pamiętać o nawodnieniu, nawet jak całe ciało było suche jak pieprz. Mam nawet wspomnienie z domu rodzinnego, gdzie dosłownie wmuszali we mnie wodę, bo w upale nie piłem żadnej. W upale! Mam teraz aplikację, która mi podpowiada, kiedy pić – zainstalowałem sobie ją w trakcie kwarantanny, gdzie wszyscy trąbili wokół, że trzeba dużo pić. Pić wodę, bo okazuje się, że litry kawy to nie jest to. Herbata również. Energole też odpadają. Zostaje woda. Aplikacja okazała się bardzo pomocna. Piję teraz przepisowe 2 litry i jestem z siebie bardzo dumny.

– Tylko jak słuchać potrzeb ciała, jak wszystko hałasuje wokół?

-Dużo pomaga ten pierwszy moment, kiedy czujesz, że niekoniecznie czegoś chcesz. Niekoniecznie czujesz się z czymś w porządku, dobrze, bezpiecznie. To był taki moment dla mnie, kiedy zaczęłam pracować ze swoją wrażliwością, kiedy spotykałam się ze znajomymi i miałam w głowie: „W sumie…nie chcę tu być. Nie chcę być z nimi.”. Czymś niezwykłym była myśl: „Możesz wyjść”. Po prostu wyjść, wrócić do domu, podjąć tę decyzję. Nawet jeżeli przyszłam 20 minut temu.

– To jest bardzo dużo. W sensie taki krok. Mały, ale duży. Dla mnie takim momentem była rzeczywistość aktywistyczna, która, niestety, jest obciążona tym „musisz”. Musisz iść na protest, zrobić protest, wrzeszczeć, działać. Niby nie ma tego „musisz”, w sensie jest ta obecna narracja, że aktywizm nie może być obowiązkiem, ale osoby trochę to, niestetu, w taki sposób traktują. Rok temu poczułem, że jestem w sytuacji, która mnie traumatyzuje, obciąża i mam…dosyć. Koniec. Już nie chcę. W tamtym czasie ciało reagowało snami, w których głównie dominował ciężar ruchów, jak w smole, obezwładniającej, ciężkiej smole. Wszystkie twarze, widziane w tej sennej rzeczywistości, były rozmazane, albo ukryte w cieniu. Nic nie było klarowne, wiadome, wszystko było ciężkie i było tego za dużo. Umysł podsuwa nam czasem piękne alegorie, sygnały wołania o tę troskę, uważność i delikatność. Tak łatwo nam to przychodzi ignorować.

– Wiesz, nikt nas też tego nie uczy. Tego, że nie musisz robić rzeczy, które są dla Ciebie nie w porządku. Pamiętasz rodzinne spotkania i to koszmarne uczucie, żeby się wreszcie skończyły, bo nudzisz się i chcesz do domu? Albo te buziaki od cioć, wujków, dotykanie, tulenie, którego czasem się nie chciało? Ale trzeba było tam być. Takie proste, ale też jest presją dla dziecka. A potem w swojej prostocie nawet i traumą. Te sytuacje społeczne są czasem obarczone tym wymogiem trwania w nich, dla samego trwania, byleby się nikt nie obraził. To, że ktoś decyduje się na opuszczenie tej sytuacji niekoniecznie musi być związane z osobą, tylko też ze wszystkim wokół, co jest dla tego ciała ciężarem i trudem.

– Chyba dopiero takiej uważności na to, jak pracować z tym, jak osoby czują w otoczeniu, nauczyłem się dopiero jako dorosły człowiek, przy pracy aktywistycznej. Tej dobrej, grupowej pracy, gdzie musisz trochę wygenerować grunt pod działanie, gdzie wszyscy się słyszą, słuchają, ufają sobie i są w tym razem. I nie w taki idealistyczny sposób, tylko ten trochę plemienny, łączysz się z przypadkowymi osobami, podpisujecie coś w rodzaju kontraktu, umowy, o wzajemnym szacunku i pracowaniu ze sobą, tak serio, głęboko. Jakoś w tym wszystkim pojawiła się ta myśl, że osoby w Twoim otoczeniu będą może wypalone, może już są, też doświadczają dyskryminacji, przemocy, są wyczerpane, albo zrezygnowane. I trzeba gdzieś to widzieć. Tak serio „widzieć”, nie tylko pobieżnie zauważać.

– Trochę o tym mówi empatia poznawcza albo teoria umysłu. I trochę wykształciłam to dopiero rok temu! Często się mówi, że osoby autystyczne nie mają empatii, nie? Bo to, co się klasyfikuje w takim pojmowaniu empatii, to są trzy rzeczy: współczucie, empatia poznawcza i empatia afektywna. Z tym współczuciem jest o tyle trudniej, że w sumie ono nie musi być związane bezpośrednio z empatią. Kierujesz wobec osoby jakiś pakiet emocji, ale w sumie nie musisz się domyślać, co ta osoba czuje. Wspierasz i współczujesz, ale czy na serio czujesz to samo, co osoba? Niekoniecznie. Empatia afektywna jest właśnie tym czuciem tego samego, co osoba obok nas, tu działają neurony lustrzane, tu masz
to “zarażanie się emocjami”. Komuś w naszym otoczeniu jest smutno – też nam się udziela ten smutek. A empatia poznawcza, czyli właśnie teoria umysłu, polega na tym, że rozumiesz, co druga osoba może poczuć na skutek jakiegoś Twojego działania. I to jest dla dzieci i dla osób autystycznych duży problem. A dla takich psychopatów, którzy nie mają empatii afektywnej, poznawcza to jest pikuś. Dlatego mają zjawisko manipulacji opanowanej do perfekcji. Wiedzą, co zrobić, jak zadziałać, by wywołać konkretne reakcje, niekoniecznie je rozumiejąc.

– Kurde, dla mnie takie współczucie już jest skomplikowane. Masz osobę w jakimś kryzysie psychicznym w otoczeniu, moją reakcją było „współczuj”. Czyli „wspieraj”. I zaczynały się problemy, bo moje fatalne zinterpretowanie tego prowadziło do kuriozalnych sytuacji, gdzie osoba jasno artykułowała: „Hej, nie chodzi mi o takie wsparcie”, „Ale ja Cię tylko wspieram!”, nie wiedziałem czasem co zrobić, by faktycznie współczuć.
– Wiesz, tu wchodzimy trochę na grząski teren, bo dotyczy komunikacji. Każdy działa w inny sposób. Osoba w złości inaczej będzie chciała współprzeżywać albo będzie potrzebowała innego wsparcia, czy nawet izolacji i własnej przestrzeni.

– Pamiętasz pierwsze lockdown’y? Od dwóch lat nasze psychiki są wywrócone na lewą stronę. Ludzie byli pozamykani ze sobą w domach. I części udało się przeżyć ten czas doświadczając tej nowej komunikacji i zgody na to, ze każdx przeżywa ten czas inaczej albo po prostu przeżywa wręcz całe życie inaczej. Pandemia była (wróć: dalej jest, halo!) czasem, w którym otworzyłem swoje ciało na bodźce, które lubię. I izolowałem się od tych, których nie lubię. Musiałem szukać wzmocnienia w najbliższym otoczeniu. Te ostatnie dwa lata były ciężką orką, każde z nas wokół doświadczyło tego samego: strachu i bezsilności. Nie dało się pójść do kogoś i powie- dzieć: „Hej, czuję strach i bezsilność. Coś nowego, nie rozumiem, pomóż”. A osoba w odpowiedzi mogła wyrazić zaskoczenie, wsparcie. „Och, nie, znowu ten strach i bezsilność, chodź, porozmawiamy”. Każde z nas widziało, czytało, żyło tym samym ciężarem i planetą obtoczoną wirusem, jak kotlet (sojowy) w bułce tartej. Ten drażniący, zmielony i suchy chleb był wszędzie. Właśnie wtedy zacząłem doceniać smak małych kęsów jedzenia. Łyków wody. Ciepła promieni słonecznych. Wiatru. Tych szczególnych chmur, które dostrzegam na niebie w pierwszych chwilach wiosny (bowiem chmury wiosenne są bardziej kłębiaste i soczyste, tak samo jak całe powietrze wokół. Zrozumiałem, że kocie ogony są magiczne i de facto tam siedzi cały system operacyjny kota. I jego cichy oddech, kiedy śpi, jest jednym z bardziej kojących dźwięków.

– Ten czas był strasznie trudny. Łatwiej było zniknąć w kącie, oddalić się w swoich kierunkach, czasami spotykanie się i zderzanie się, by się wspierać, było… za trudne. Wokół działo się za dużo. Rozmawiałem wczoraj z przyjaciółką, która pomaga osobom uciekającym z Ukrainy, wozi je przez Bułgarię dalej, w bezpieczne miejsce. Mówiła, że się wypala, że traci grunt, widzi kobiety z doświadczeniem przemocy seksualnej, z traumą. Mówiłem jej, że to jest okej, jeżeli powie: „dosyć”. Tylko w tym pomaganiu, wspieraniu jest miejsce na powiedzenie „Hej, nie pomogę Ci, nie dam rady?”. To nie jest łatwy komunikat do wyrażenia, kiedy obok masz osobę, która potrzebuje wsparcia. Ale czasem samo okazanie wsparcia może być dla kogoś wycieńczające.

– Przez pierwsze pół roku pandemii mieszkałam z przyjaciółką, której w sumie codziennie wylewałam ciężar całego swojego dnia. I ona po prostu mnie słuchała, tak aktywnie. I przez ten czas ani razu się nie pokłóciłyśmy, nawet nie było przestrzeni niezgody, którą na przykład dusiłyśmy i nie dochodziłyśmy do konfrontacji. Po prostu żyłyśmy w totalnej zgodzie. I zastanawiałam się, czemu ona, słuchając całej mojej historii – gdzie gadałam godzinami – nie mówi: „Dosyć, nie chcę”. Nie sygnalizowała mi, że nie chce tego bagażu. Tylko go w całości przyjmowała. Przyjmowała? Faktycznie jej to nie przeszkadzało? Czy może nie chciała powiedzieć, że jej to przeszkadza? Może nawet nie wiedziała, że jej to przeszkadza?

– Myślę, że to może być fajna rozmowa, której warto, żebyście doświadczyły. Ty znajdziesz odpowiedź, a dla niej może to będzie moment poznania czegoś, o czym nie wie o sobie. Albo i nie, ale warto tej rozmowy doświadczyć. I jakoś w tej rzeczywistości, która nas zasypuje bodźcami, informacjami, wszystkim, mam duży szacunek i zrozumienie do osób, które w tym wszystki są w stanie powiedzieć „Nie.”. I idą do domów, chowają się w ciszy, wychodzą ze spotkań, idą do lasu. Odcinają się i dbają o siebie. Więc jak osoba mi mówi, że chce zostać teraz sama bądź potrzebuje sama pójść na spacer – super! Cieszę się, że mi to mówi, nie czuję urazy, że nie chce robić tego ze mną. Widzę w tym komunikacie świadomość tego, czego potrzebuje i co może jej pomóc. I doskonale ją rozumiem.

Kiedy zapytałem, jak pięciolatkowi wyjaśnić, czym jest doświadczenie spektrum, usłyszałem: „Powiedziałabym mu, że ludzie są różni.”

Nasze rozumowanie o różnorodności ludzi zatrzymało się trochę na pobieżnej percepcji ciał, ale pomijamy w tym różnorodność układów nerwowych. Tych układów nerwowych, które iskały futro krewnych na sawannach tysiąclecia temu. Tych, które teraz są – po małych ulepszeniach – wystawione na pożarcie tysiąca migających świateł, reklam, promocji i hałasu.

Ta rzeczywistość jest trudna. I zapewne będzie trudniejsza. Nie chodzi nawet o ostatnie dwa lata. Cały ten system wymaga od nas czasem za dużo. I od osób nieneurotypowych, jak i od neurotypowych. „Kupuj więcej!”, „miej więcej lajków”, „zaproś znajomych”, „kolejny model, upoluj, w promocji!”. Wszystko odmierzone w wzrastającej ilości, jak lawina, w tym pstrokatym kapitalizmie. Ten schemat nabywania coraz to nowszych i bardziej ulepszonych dóbr był jeszcze do zniesienia jakiś czas temu. Jednak potem przyszedł moment, kiedy każda informacja jest podrzucana co chwilę. Pandemia relacjonowana na żywo, wojna ukazywana z dokładnością do minut, live z demonstracji, na której policji krew nadbiega do oczu. Jesteśmy bombardowane_ni jakościami na sprzedaż, osaczane_ni informacjami o zmianach, rewolucji, przewrotach i eksplozjach – w niedostrzegalnie ogromnych ilościach.

Warto powiedzieć w tym wszystkim: „Nie”. Usłyszeć i wzmocnić jakikolwiek gest mówiący: „Nie.” To są głosy, których bardzo potrzebujemy w tych czasach. Głosy, które proszą, by trochę ściągnąć nogę z gazu. Patrzmy też z wyrozumiałością i troską na osoby, które mówią wprost: „Czuję wszystko”. I to wszystko przechodzi przez moje ciało, jak burza piaskowa, w którą nie zawsze chcę wchodzić, ziarenka piasku w tym szalonym pędzie, jakim jest współczesny świat, ranią mi skórę i oślepiają. Niektóre_rzy z nas chcą schować się w przestrzeniach, gdzie powietrze stoi, jest znajome, dobre, czułe i spokojne.


Chodź, wzmocnijmy się.
Wszystkim, czego tylko potrzebujesz.